Obserwatorzy

Marzenia (1)


Marzenia Julki nie były kolorowe jak barwne motyle, ani ulotne jak powiew wiosennego wiatru. Marzenia Julki podobne były natrętnym muchom, które powracały niczym bumerang i utwierdzały w pewności co do tego, kim powinna być. Odkąd Julka postawiła nogę na brukselskm bruku i zobaczyła budynek Berlaymont, wiedziała, że zostanie urzędnikiem. Unijnym urzędnikim. Mieszkała z ojcem, który dzielił lokum z czterema chłopa. Ojciec był zaradny i zgorzkniały. Nie mógł wybaczyć matce, ze odeszła do innego kiedy on tyrał w Belgii by zapewnić jej byt księżniczki w Polsce. 
Bo matka, jak każda piekna i świadoma swego uroku kobieta, swoje wymagania miała.


Julka współczuła ojcu i rozumiała matkę. Matka-księżniczka zasługiwała na księcia, a nie na zakochanego w niej po uszy rzemieślnika. Bo ojciec mimo, że miał dyplom wyższej uczelni w kieszeni, zarabiał na życie robiąc drewniane stoły i krzesła. To co, że piękne i stylowe. Dla matki był tylko zwykłym rzemieślnikiem o szorstkich dłoniach i przyziemnych marzeniach. Znalazła swego księcia z bajki. Małżonkowie podzielili się już dorosłymi dziećmi. Julka przypadła w udziale ojcu. Nie znalazłszy pracy w swoim małym miasteczku schowała głęboko w szufladzie dyplom psychologa i udała się na poszukiwanie szczęścia gdzie indziej. 



Rzeczywistość ją przygniotła. Stała się sprzątaczką i kucharką wracających z pracy, umęczonych robotą polskich pracowników budowlanych. Początkowo sprzątała i gotowała, bo wydawało jej się, że inaczej nie wypada. Ale stosy garów przerastały ją i przerażały. Podobieństwo fizyczne do matki było bólem dla ojca. Wszystko układało się inaczej niż sobie wyobrażała. Wtedy zaczęła uciekać w samotność. Wtedy spotkałam ją po raz pierwszy. W marmurowych, białych ścianach St Jean et Etienne aux Minimes szukała chwil wytchnienia i opracowywała strategię. Bo natrętne myśli-muchy zaczęły już wtedy coraz mocniej niepokoić. I szeptać, że traci czas. Że musi pójść pod prąd. Że to nic, że wszyscy tak pracują. Że powinna zostać tym, czym czuje, że być musi. Brakowało jej ciszy i osaczały natrętne pytania ojca, kiedy weźmie się do roboty, bo przecież po to tu przyjechała. A w Belgii dzieci nie żyją całe życie na garnuszku rodziców jak w Polsce. Jakoś tak przypadkiem wpadłysmy na siebie. Obie przyszłyśmy posłuchać koncertu w niedzielne popołudnie, bo kościół St Jean et Etienne aux Minimes  słynie z koncertów kantatowych Jana Sebastiana Bacha. Mówi się, że ten kompozytor doprowadził kantatę do mistrzowstwa. Koncerty najczęściej są darmowe, co nam bardzo odpowiadało w tamtych czasach.  Niechcący, jak to bywa w życiu, okazało się, że obie jesteśmy Polkami. To dzięki niedzielnym koncertom kantatowym poznałam historię Julki.
 Poznawałam ją stopniowo po skończonym koncercie w przylegającej do kościoła knajpce między jedną, a drugą szklaneczką cydrowego, biologicznego wina, dziesięć euro za butelczynę.





Ok. Julka spięła się w sobie i znalazła prasowanie, by wykazać domowej społeczności, że coś pożytecznego robi. O ile prasować mogła w domu, to już z nauką było trudniej. Bo Julka obsesyjnie uczyła się i surfowała po internecie w poszukiwaniu pracy. W domu zaś nie znajdowała odpowiedniego klimatu, zwłaszcza, gdy lokatorzy jej taty wracali z roboty. Uciekała z książkami do pobliskiej knajpki. Wypijała niezliczone filiżanki zielonej, ekologicznej herbaty trzy euro za kubek, co mocno nadszarpywało jej budżet i wkuwała na pamięć podręczniki egzaminacyjne na pracownika unii. Uczyła się ich na pamięć bo nijak nie dało się ich wziąć na rozum.
Nawet nie była zdziwiona tym, że koncertowo przeszła wszystkie sita weryfikacji. Teraz nastąpiło najgorsze. Umieszczona na liście oczekujących pod numerem trzy tysiące siedemdziesią dwa miała z pokorą czekać, aż któregoś dnia Unia się o nią upomni.
Pierwsze dwa miesiące czekała z radosnym podnieceniem. Później powoli poddała się zwątpieniu. Może dlatego, że drzewa zaczęły gubić liście, a moźe dlatego, że ojciec coraz częściej robił je wyrzuty. Którejś bezsennej nocy, w desperacji, wiedziona instynktem napisała dwadzieścia listów motywacyjnych, do których dołączyła dwadzieścia życiorysów i włożyła je do dwudziestu śnieżno-białych kopert. Następnego dnia wysłała je do dwudziestu najważniejszych komórek Komisji Europejskiej. I odetchnęła z ulgą. Nie zarzuci sobie, źe nie zrobiła wszystkiego co mogła! Gdy resztki podświadomej nadziei skonały w agonii Julka wzięła się za „uczciwą robotę” jak to sugerował jej ojciec. „Nazbierała godzin” – jak tu się mówiło i zaczęła zarabiać pieniądze. Przestała przychodzić w niedzielne popołudnia do kościoła na koncerty, bo w niedzielę też sprzątała.
Po pół roku, gdy zapomniała o sprawie i kategorycznie zakazała sobie jakichkolwiek marzeń – zadzwonił telefon. Nie kojarzyła głosu, adresu ni nazwy firmy. Zresztą nawet dobrze nie usłyszała. Telefon odebrała w metrze i hałas przetaczających się z hukiem wagoników zagłuszył słowa dzwoniącej kobiety. Z pewnym ociąganiem zapisała nazwę ulicy i godzinę. Nie chciała więcej się w życiu rozczarowywać.
Nazajutrz przed siedemnastą stanęła pod wskazanym adresem i jej serce napełniło się słodką melodią. 
cdn
to też Marolles...



Komentarze

  1. OOOO i dlaczego jutro ?? :-)))
    A takie ciekawe ...

    OdpowiedzUsuń
  2. bo dzis już trzy posty dodałam! Nie chcę byscie mieli na mnie alergię :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak można "podzielić się dziećmi"? Nie pojmuję...
    Napisane z talentem i pomysłem. czekam na cd. Ciekawe jak sie potoczą losy Julki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, tak dosłownie, do bólu... tez nie pojmuję, ale takie rodziny się zdarzają, pozdrawiam ciepluteńko:)

      Usuń
  4. Jak czytelnik czeka z niecierpliwością na cdn, to oznacza to dla autora tyle, że ma w piórze (klawiaturze) boski dar :)
    przebieram już nóżkami na ten ciąg dalszy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a dla autora to woda na młyn, hi, hi :) dlatego jutro dodam dalszą część jak zdążę :) fajnie napisałaś, dzieki ci za te słowa :)

      Usuń
  5. Ja też czekam na ciąg dalszy:Myślę że wiele takich sytuacji zdarza się wtedy gdy jedno z małżonków wyjeżdża za granicę:))rodziny ciężko znoszą rozłąkę a niektórym to się wcale nie udaje:Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak Reniu, tam skąd pochodze jest mnóstwo takich dysfunkcyjnych rodzin, niestety. Coś za coś...

      Usuń
  6. Współczesna opowieść o Dziewczynce z Zapałkami...

    OdpowiedzUsuń
  7. Czytałam z wielkim zaciekawieniem :) obserwuję by wpadać częściej.Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Piękna historia, którą napisało życie, ciężkie życie na obczyźnie i małżeństwa się rozlatują ale u nas też ciężko, oczywiście są tacy co mają super, znam ludzi po studiach, którzy też pracują na budowie i fizycznie, i za małe pieniądze,,,,czekam na dalszy ciąg...pozdrawiam...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. z Belgii tew spotykam ludzi roznych profesji, nawet swoich dawnych nauczycieli...

      Usuń
  9. świetny post. bardzo mi się podoba :D kurde, no moc ma

    OdpowiedzUsuń
  10. Czekam na dalszą cęść o Julce...trzeba mieć marzenia ale też prócz marzeń była ciężka praca, Brawo Julka!
    B.

    OdpowiedzUsuń
  11. Pisz , nie przestawaj. Warto Cię czytać.( już nie wiem czy to są opowiadania, nowele a może felietony. A może to są beletryzowane reportaże?.....)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. oj przepraszam, napisalam i usunęłam własne wypociny, więc jeszcze raz krótko:
      Chyba tworzę jakiś nowy gatunek literacki :) chyba najbardziej to ostatnie : beletryzowane reportaże, fajnie to ujełaś. Dzieki wielkie za slowa, ktore są dla mnie motywacją :)

      Usuń

      Usuń
  12. Cudownie napisane jestem zachywcona do tego te zdjecia:)

    OdpowiedzUsuń
  13. Czekam na ciąg dalszy. Bardzo ciekawie napisane

    OdpowiedzUsuń
  14. Ojjj widzę, że mąz dopieszczony, bo wróciłaś do nas z trzema postami:)
    Myślę, że taki rozpad rodziny najbardziej odbija się na dzieciach. Ja nie wyobrażam sobie życia bez dzieci, ale są różne matki.
    Czekam na ciąg dalszy:_)

    OdpowiedzUsuń
  15. Witaj Aguś!
    Kochana bardzo Cie przepraszam, ale nie mam głowy ani do postów, ani w ogóle do niczego, najpierw mała chorowała dwa tygodnie, z wielką gorączką i kaszlem walczyłam, a teraz syn 40 stopni...i sama Jestem a M w pracy, po prostu nie wiem gdzie ręce włożyc :(((

    Jak trochę się sytuacja uspokoi do zajrzę do Ciebie na spokojnie i poczytam :*
    Ściskam :*

    OdpowiedzUsuń
  16. Przyznam, że nie chciało mi się czytać więc tylko napisze, że fajne fotki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. byoletko, rozbroilas mnie swoja szczeroscia, lubie cie! :)

      Usuń
    2. Haha :P Bo szczerość to podstawa i wole coś napisać niż wciskać kit :P

      Usuń
    3. i to bardzo mi sie podoba, trzymaj sie i przyjedz kiedys na dluzej do Bxl, moze ja polubisz :)

      Usuń
  17. Cholera...urwało się no. Straszne, powinnaś pracować przy serialach, których odcinki zawsze kończą się w najciekawszych momentach :)A może to Ty LaVioletko, zarządzasz, kiedy na filmie reklamę puścić? Bo reklamy też zawsze w TAKICH momentach są :)Pozdrawiam przyszłą pisarkę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O kurcze! Nie zadbalam o reklamy w przerwie - dopiero mi to uswiadomilas! :) dzieki! Nic nie mam marketingowego podejscia ;) tylko ta glowa w chmurach! Pozdrawiam i dzieki za dobre slowo! Mowisz : przyszla pisarke! oby nie uznana i doceniona dopiero po smierci, chi, chi :)

      Usuń
  18. Cześć, Aguś! Pięknie piszesz! Szczęśliwy to był dzień, w którym trafiłam na Twojego bloga! Dla mnie już teraz jesteś rasową pisarką! Pisać - wiesz, że to było moje marzenie od dziecka. Niedawno sobie "przypomniałam", bo schowałam to wspomnienie pod stertą branżowych gazet z fotografii. Myślę, że napiszę o tym post w najbliższym czasie. Do końca tygodnia mamy się przeprowadzić, ja jeżdżę teraz z kartonami do nowego mieszkania, więc Lucy ma pole do popisu :-) W środę również powinien pojawić się jej post :-) Dziś króciutko z mojej strony, bo padam - załadowałam kilka kartonów i pleców nie czuję... Niech to się już skończy! Jakie ja mam zaległości blogowe!!! Ściskam:* :* Martyna, Lucy też pozdrawia! A i Babcia Bronia się uśmiecha przez telefon :-) ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wiem, ze jestes zabiegana, mysle o tobie :) trzymaj sie!

      Usuń
  19. Wreszcie siadłam,zeby w spokoju przeczytać hostorię Julki... I co!??? I co z Julką???? Albo nie pisz co dalej, tylko ogłoś konkurs na zakończenie:D :D

    OdpowiedzUsuń
  20. Niezwykła historia...mam nadzieję, że wszystko skończyło się dla Julki pomyślnie :/

    OdpowiedzUsuń
  21. Agniesiu

    zaglądam codziennie z nadzieją, że ciąg dalszy nastąpił, może jutro, chyba, że wybierasz się na Święta do Polski i jesteś w tak zwanym niedoczasie

    Buziaki

    Ewa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ewciu, jestem w tzw niedoczasie, ale tak mnie motywujecie, ze się spięłam, że Julka już jest na blogu, a moze i na toffince coś później napiszę. Wyruszam do Polski jutro po pracy, całuski!

      Usuń
  22. Wchłonęłam! A teraz biegnę (mało się nie zabiję)na świeżutką część drugą(Aga uwielbiam Cię)

    :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aduś, A ja póki jestem przy kompie biegnę do ciebie z rewizyta, może cos u mistrzyni podpatrzę i zaczerpnę jakąś inspirację :) a później pakować się, bo jutro po pracy - wio do Polski!

      Usuń
  23. straszne. przejmujące i takie smutne.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Witam w moim świecie LA VIOLETTE. Mój blog nie ma aspiracji politycznych, społecznych, ani żadnych innych. Moja przestrzeń jest otwarta dla wszystkich, którzy kochają życie w każdym jego przejawie bez względu na poglądy i wszelkie inne kryteria. To strefa dobrej energii w sieci i dbam o to by tak zostało.

Będzie mi miło, jeśli zostaniesz na dłużej.
agaa2086@gmail.com

Starsze posty

Pokaż więcej