Obserwatorzy

Łapać liska! część 2






To “coś” było smukłym, wychudzonym stworzeniem z bardzo długim tułowiem i ogonem. Głowa zdecydowanie lisia, choć wydawało mi się to absurdalne. Żywy zwierzęcy szkielet na nieprawdopodobnie chudej szyi miał starą, poprzecieraną, czerwoną obróżkę. Długie nabrzmiałe piersi dobitnie świadczyły, że to karmiąca matka. “Piesolis” zbliżył się do miski i zaczął połykać w naprędce kawałki pożywnego mięsa. Kajtek grzecznie siedział obok co chwila przełykając ślinkę i oblizując się łakomie. Gdy “piesolisica” zaspokoiła głód i oddaliła się w stronę starej stodoły, Kajtek ze smakiem, dokładnie wylizał pozostale resztki.

Od tej pory wystawiałam dwie miski, mniejszą dla Kajtka, a drugą dla jego koleżanki. Podpatrzyłam też, jak Kajtuś ukrytą w zielsku dróżką  nosi do stodoły zdobyczne kawałki jedzenia i opiekuje się małymi, gdy ich matka udaje się na łowy.



( Długo szukałam w sieci zdjęcia, które najwierniej oddałoby wygląd tajemniczego zwierzęcia i w końcu znalazłam) Matka wyglądała mniej więcej tak:

                     zrodlo: www.naturfoto.cz

Było lato, a ja odawałam się błogiemu nic nierobieniu. Postanowiłam zbliżyć się jakoś do lisiej suki, głównie po to by móc ją oswoić i uratować ją i jej małe. Wiedziałam, że nie będzie to łatwe, jeśli w ogóle możliwe. Reagowała na najmniejszy ruch, uciekała spłoszona i tego dnia już nie wracała.

Co mi tam, wezmę ją cierpliwością. Mam czas – uspakajałam siebie. Ale tak naprawdę czasu było niewiele i każdy dzień przybliżał mnie do wyjazdu. Powoli nadciągała jesień, po której miała nastąpić sroga zima. A to oznaczało niepewny los szczeniąt…


Tymczasem pieski rosły i ich szczenięce kłótnie i zabawy niosły się echem wieczorną porą po rosie. Coraz trudniej było utrzymać ich obecność w tajemnicy. I myślę, że troska o ich bezpieczeństwo coraz bardziej spędzała sen z powiek ich opiekunom.

Z lisicą zaprzyjazniłam (choć to określenie jest mocno na wyrost) się na tyle, że codziennie czekała już przyczajona, czuwająca pod bryczką na swoją porcję jedzenia. Codziennie stawiałam miskę 10 centymetrów bliżej i bliżej schodów… Podczas gdy ona posilała się ja tkwiłam na schodach znieruchomiała, nie śmiąc mrugnąć powieką.

Nasze co wieczorne spotkania stały się rytuałem. Dla moich sąsiadów z pewnością był to dziwny i niecodzienny widok. Późnym letnim wieczorem, w poświacie księżyca można było ujrzeć siedzącą na schodach nieruchomą postać kobiety i w odległości dwóch metrów od niej pożywiającą się, już bez pośpiechu jak niegdyś, dziką sukę. 

Tak... Udało mi się zdobyć jej zaufanie na dystans dwóch metrów, nie więcej…
Zwierzę co chwila odrywało głowę od miski i długo przenikliwie na mnie patrzyło…  W księżycowym blasku przeszywało mnie spojrzenie dwojga czujnych, żółtych oczu, a ciało moje przenikał dreszcz. Rodziła się między nami delikatna jak jedwab nić porozumienia. Bałam się by jej nierozważnie nie zniszczyć. Doszło do tego, że nie uciekała już po zaspokojeniu głodu, ale kładła się naprzeciw mnie i leżała patrząc na mnie, a ja na nią. Tak trwałyśmy w milczącym bezruchu godzinę, a nawet dwie… Aż ją przywowyłały skomleniem szczenięta, a mnie ( niekoniecznie skomleniem) mąż.
Powiecie: wariatka! I będziecie mieli rację.  Ale ja uwielbiałam te nasze spotkania! Mogłabym tak trwać do rana. Jakbym przenosiła się w inny wymiar rzeczywistości...

Lecz czas działał na naszą niekorzyść…



Uznałam, że jest go niewiele, a psiaki-lisiaki na tyle duże, że powinnam zobaczyć co z z nimi. Gdy matka wybrała się jak codzień na łowy, ja uzbrojona w miski, suchą karmę i kawałki chudego mięsa przedarłam się przez zielsko do stodoły. Na jej środku wśród starych desek  i resztek słomy baraszkowało nieświadomych zagrożenia, pięcioro tłustych puchatych maluchów. Jak wszystkie dzieci świata z dziecięcą naiwnością i ufnością stawiając niepewne kroki przyszły zaciekawione do moich rąk.  Ze smakiem zajadały karmę, przepychały się między sobą, gryzły i obśliniały moje palce. To było urocze! Tak bardzo, że kompletnie zapomniałam o bożym świecie! Gdy zdałam sobie sprawę, że za chwilę może wrócić ich matka ruszyłam w popłochu do wyjścia.







Było za późno. Drogę zagradzała mi suka. Bojowa postawa: nachylony w moją stronę łep, skoncentrowane spojrzenie i obnażone kły oraz złowrogi pomruk nie zdradzały przyjaznych zamiarów. Serce podeszło mi do gardła, a ciało odmówiło posłuszeństwa. Znów patrzyła mi w oczy, tym razem z bliska, ale to był zimny, bezlitosny wzrok zabójcy. Niepokój o dzieci chyba jednak był większy niż chęć rzucenia się na mnie, bo zrobiła coś, co ja nazywam opuszczeniem broni i odstąpieniem od wykonania wyroku. Rzuciła mi krótkie spojrzenie, coś na kształt: “ Spadaj stąd!” i czmychnęła do stodoły, a ja zrobiłam dokładnie to samo, tylko w przeciwnym kierunku. Zatrzymałam się dopiero na swoim ganku.

Suka szybko sprawdziła, że z dziećmi wszystko ok i ponownie wybiegła ze stodoły w moją stronę. 
Nie zapomnę jej wzroku. Do dziś widzę go w snach. Jej spojrzenie było niezwykle sugestywne i wyrażało zdumienie, niedowierzanie i …wdzięczność. Żółto-brązowe oczy wpatrywały się we mnie z mieszaniną ulgi i matczynej troski o potomstwo. Zdawały się szukać motywów mego zachowania i odpowiedzi na jedno pytanie: “Dlaczego to dla mnie robisz?” 
Sprawiała wrażenie jakby po rasie ludzkiej nie spodziewała się jakichkolwiek dobrych odruchów ( nie użyję słowa : „ludzkich”, bo niestety „człowiek” nie zawsze brzmi dumnie) i moje zachowanie burzyło jej stereotyp myślenia na nasz temat. Zdecydowanie do tej pory człowiek nie kojarzył jej się dobrze.
Jeszcze dwa tygodnie dokarmialiśmy lisico-sukę i jej dzieci. Byliśmy blisko na tyle, na ile nam pozwoliła. To ona wyznaczała granice wzajemnej zażyłości. Ale zbliżało się nieuchronnie to co musiało nastąpić, a na co nie miałam wpływu. Liście na drzewach subtelnie, niepostrzeżenie zaczęły zmieniać palatę barw, wieczory chłodniały, a opustoszałe pola świadczyły o nadchodzącej jesieni. Suka coraz częściej i dłużej patrzyła wieczorami w nasze okna, a ja czułam się bezsilna i serce mi płakało. Intuicja podpowiadała mi, że decyzja została podjęta. Wiedziałam, że nie mogę siłą narzucić dzikiemu zwierzęciu swojej ludzkiej przyjaźni.

Nazajutrz wyjechałam, bo praca już się o mnie bezlitośnie upominała. Zobowiązałam syna, który jeszcze został na końcówkę wakacji u babci, by donosił psiakom dyskretnie jedzenie. Wiedziałam, że mogę na niego liczyć.
W kilka dni po moim wyjeździe lisica pod osłoną księżyca wyprowadziła swoje małe do lasu. Zabrała tylko trójkę szczeniąt. Szły za matką równym rządkiem bruzdą wzdłuż pola. Widziała je sąsiadka mamy wracająca wieczorem z lasu. Suka profilaktycznie rzuciła się na kobietę, ale ta obroniła się kijem. Lisica nie podjęła walki, prawdopodobnie chciała tylko nastraszyć człowieka. Nie wiem, dlaczego zostawiła dwoje dzieci. Może wiedziała, że nie będzie w stanie wyżywić całej piątki, a może dlatego, że jedno ze szczeniąt zaklinowało się między deskami i nie mogła go wydostać… A może widziała, że tej dwójce nie pozwolimy umrzeć…
Nie wiem, tak jak się  nigdy nie dowiem, czy to był pies, czy lis i musiał być kiedyś udomowiony, bo skąd ta obróżka na szyi…
Tak wiele znaków zapytania…
Kilka razy mi się śniła, że stoi i patrzy mi w oczy z daleka milcząco, ze smutkiem, a jednocześnie ulgą… Budziłam się  w nocy i wymadlałam dla niej łaskawy los, o ile w ogóle jeszcze żyje.
Ciekawe, czy czuje, że dwójka jej dzieci ma się dobrze, chyba zwierzęta nie mają abstrakcyjnego myślenia i pamięci o ciągłości rodu… Tym lepiej dla nich.
Ot i cała lisia historia…
P.S. W internecie wyszperałam taką oto informację:

„...Ponieważ psy mają 39 par chromosomów, a lisy tylko 19 par. Dlatego te gatunki, jak i szakal i kojot nie mogą rozmnażać się między sobą. Możliwa jest ciąża psa z wilkiem, ponieważ i pies i wilk mają po 39 par chromosomów. To podstawowe pojęcia genetyki...”





P.S. O jej dzieciach opowiem kiedy indziej. Na zdjeciu Misia - jedno z uratowanych szczeniat.

Komentarze


  1. Nawet z psiolisicą można nawiązać porozumienie...
    Cudowna opowieść...

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem czy będziesz kojarzyła autora książki "Żelazny wilk";ale on podobnie jak Ty pisał z pasją o zwierzętach.A co do komentarza Jasna8-we współczesnym świecie coraz częściej bardziej ludzką postawę mają zwierzęta niż ludzie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, ale na pewno przeczytam. Natomiast ksiazki o zwierzetach, ktore pamietam z dziecinstwa i ktore najbardziej uksztaltowaly moj stosunek do zwierzat, to:"Szara wilczyca" i " Bari, syn Szarej Wilczycy". Prawdopodobnie to one najmocniej "strzachnely" moja dziecieca psychika, bo tyle lat uplynelo, a pod powiekami pozostal obraz i klimat opisywanych przez autora miejsc, dzieki :)

      Usuń
  3. Utraciliśmy umiejętność porozumienia ze zwierzętami. Teraz tylko czynimy je sobie posłuszne.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Czasami sobie myślę, że najgorszym nieszczęściem, jakie mogło spotkać zwierzęta, to to, że człowiek je pewnego dnia oswoił i tym samym rości sobie prawo do robienia z nimi co mu się tylko podoba...a wiadomo, jak człowiek zły dla zwierząt, to i dla ludzi taki sam...piękna historia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Antoni, Magda, dokladnie wychwyciliscie w moim opowiadaniu mysl przewodnia! Kros by mogl powiedziec, ze moglam zrobic cos wiecej dla nich, zabrac psiaki gdy matki nie bylo... ale ja wlasnie czulam, ze nie moge, ze narusza to autonomie dzikiej suki, ze nie moge uszczesliwic na sile kogos kto byl wolny, dziki, nieograniczony, to byloby zbyt... wlasnie tak po ludzku pelne pychy,egoizmu, niewlasciwe... Do dzis czuje z jednej strony niedosyt, a z drugiej spokoj, zwlaszcza gdy patrze na Misie ( ostatnie zdjecie). W koncu tych dwoje szczeniat, niejako suka powierzyla nam sama :)

      Usuń
  5. Czuję w Twoim opowiadaniu ogromną miłość do zwierzą niewiele ludzi ją posiada,nie chodzi tu o że mamy pieska i go kochamy ale o troskę wszystkich zwierząt:)))moja babcia zawsze mówiła że tylko dobrzy ludzie w ten sposób kochają zwierzęta:)))Pozdrawiam bardzo serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzieki Reniu, czasami mam nieodparte wrazenie ze ze zwierzetami rozumiem sie duzo lepiej niz z niektorymi ludzmi :) pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  6. wzruszająca, piękna historia:))pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Bylas jak Mala Ksiezniczka z liskiem...
    Serdecznosci
    Judith

    OdpowiedzUsuń
  8. Bije tu niesamowita miłość do zwierząt...pozdrawiam...

    OdpowiedzUsuń
  9. Agnieszko, piękna historia... ! W kontakcie ze zwierzętami też odczuwam coś takiego, że mogłabym tkwić godzinami i obserwować je... Pamiętam chwile nad rzeką, lata temu, gdy przez ponad godzinę obserwowałam mrówki (tu nie było miłości i zrozumienia, ale fascynacja zorganizowanym życiem tych małych stworzeń). Zachowałaś się bardzo dojrzale... / Życzę Ci udanej imprezy jutro! Baw się dobrze! Martyna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wlasnie wrocilam, impreza byla przednia :)

      Usuń
    2. Cieszę się :) A ja w sobotę świętowałam urodziny - po raz trzeci... Tym razem z koleżankami ze studiów... :-)

      Usuń
  10. Bo to jest prawda zwierzęta są wdzięczne i wierne w przeciwieństwie do wielu ludzi:))Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  11. Wzruszająca i smutna historia. Czekałam na happy end, na oswojenie lisicy, no ale przecież to życie, nie bajka. I ja mam za sobą świeżo skończoną (tak przypuszczam) historię bezdomnego, zdziczałego, porzuconego przez ludzi psa. Nie próbowałam się do niego zbliżyć, ale nie będę się tu usprawiedliwiać. Może kiedyś opiszę tę historię na blogu, chociaż z pewnością nie zrobię tego tak wprawnie jak Ty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czuje, ze twoja historia tez nie konczy sie happy endem, chetnie jej poslucham. coz, zycie czesto nie jest laskawe dla naszych Braci Mniejszych... Pozdrawiam!

      Usuń
  12. Ja bardzo boję się obcych psów i one też czują mój lęk:P
    Aga, świetnie piszesz, można Cię czytac bez końca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzieki, Elu, tak masz racje psy bardzo wyczuwaja lek czlowieka, czasami wykorzystuja to i staja sie agresywne, pozdrawiam!

      Usuń
  13. ....zaczytałam się...znieruchomiałam przy komputerze...przeczytałam jednym tchem... Masz Dar... Dar sugestywnego opisywania świata...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a wiesz, jak mi milo to slyszec, sciskam i ... dziekuje :)Pamietaj o realizacji twego snu :)

      Usuń
  14. Niesamowita historia. Wyobrażam sobie jednak jak ciężko Ci było wyjechać i zostawić to towarzystwo. Tego Ci nie zazdroszczę. Ciekawa jestem ogromnie cd...
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  15. Just love the fox.

    Greetings,
    Filip

    OdpowiedzUsuń
  16. Cudowna opowieść. Masz dobre serduszko Aga:) Misia przepiękna. I szczeniaczki śliczne. Miłego wieczoru Aga:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda, ze piekne pieski! Jak patrze na Misie, to puchne z dumy, ze taka ladna i madra, choc jej tez nie oszczedzono, jakies bydle probowalo jej rozszczepic glowe czyms cieszkim, moze szpadlem? Ledwie sie wylizala!

      Usuń
  17. Zaciekawiła mnie ta notka wstawiona z internetu. Lubię takie ciekawostki :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Prawdę mówiąc, miałam nadzieję, że wyrazisz swoją opinię ;)

    Co do Twojego posta, to, że historia ciekawa to swoją drogą, ale jaki Ty masz dar pisania! Kawał dobrej prozy!
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bardzo mi milo, nie sadzilam, ze bedzie ci zalezalo na mojej skromnej opinii :) i dziekuje!

      Usuń
  19. Pięknie piszesz. Oswoiłaś niemal lisa jak Mały Książę... Lisek na fotografii wcale nie wygląda na wychudzonego. A małe zupełnie nie lisie mordki... Misia już nieco przypomina matkę.
    P.S. Ja bym napisała "cowieczorne" i "wymodlałam". Buziaki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lizawieta! Milo cie widziec po dlugiej nieobecnosci! mam nadzieje, ze masz sie dobrze, twoja wizyta to prawdziwie mila niespodzianka. Masz racje wkradly sie drobne bledy, dzieki! Ta "moja" lisica wygladala jak ta na zdjeciu - z urody, ale byla duzo, duzo chutsza, sam szkielet doslownie. nie moglam nigdzie znalezc takiego zdjecia. Szczeniali nie byly do niej zupelnie podobne. Dopiero jak dorosly, widac, ze sa nienaturalnie dlugie. To zdjecie Misi nie oddaje bardzo tego, ale naprawde Misia ma tuluw dlugi, smiejemy sie, ze wyglada jak stonoga, strasznie dluga i puszysty gruby ogon. Pozdrawiam, Aga

      Usuń
  20. Pięknie piszesz. Oswoiłaś lisicę niemal jak Mały Książę... Lisica na zdjęciu piękna i wcale nie wychudzona. Małe mają mordki zupełnie nie lisie. A Misia już przypomina nieco matkę.

    P.S. Ja bym napisała "cowieczorne" (razem) i "wymodlałam" (przez "o"). Buziaki.
    Lizawieta

    OdpowiedzUsuń
  21. Jeszcze a propos małych mordek - tylko wzrok mają dziki, nie jak szczęnieta...

    OdpowiedzUsuń
  22. Przeczytałam jednym tchem :-) Dzięki :-)

    OdpowiedzUsuń
  23. Pamiętam te małe czarne kuleczki, urocze....miały szczęście , że trafiły na dobrą duszyczkę Agi :) Buziaki na dobranoc.

    OdpowiedzUsuń
  24. wow! świetne pióro.Zaczytałam się i szczerze wzruszyłam. A ja w dzieciństwie miałam w domu liska ,którego mój ojciec przyniósł (w rękawiczkach) z płonącego lasu.Szczeniaczek wyrósł i został odwieziony do natury. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, tez jeszcze nie spisz :) to dopiero ciekawa historia, mam nadzieje, ze nie mial problemu z powrotem do naturalnego srodowiska, mile niedzieli :)

      Usuń
  25. Przczytalam na telefonie od razu, ale dopiero teraz mam chwile by usiasc do komputera i napisac pare slow.
    Historia piekna i pelna emocji. Naprawde nie dziwie sie, ze tak ja pamietasz i ze mialas ochote sie nia z nami podzielić.
    Troche sie wzruszylam przy pierwszj lekturze.
    Pozdrawiam
    Nika
    PS Co do twej propozycji sprzed paru dni, to bylo mi bardzo milo ale fizycznie nie dam rady, bo pracuje zbyt daleko do centrum i nie dam rady dojechac, zjesc i wrocic w czasie jakim dysponuje na obiad.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wlqsnie, w poludnie za malo czasu, gdy sie daleko pracuje, z tych wlasnie wzgledow zazwyczaj umawiam sie w 'moich' okolicach by moc szybko wyskoczyc na lunch i wrocic do pracy, pozdrawiam cieplutko, moze kiedys bedzie bardziej dogodna chwila :)

      Usuń
  26. I taką troskę o zwierzęta lubię i szanuję. Nic na siłę i wszystko z sensem. Może dlatego, że tak mało jest odpowiedzialnych ludzi o zwierzęcych "obrońcach", którzy na każdego, kto rzuci chleb dla ptactwa psioczą, jakby chciał je zatruć, bo one tylko "pestki słonecznika, dyni i boczek mogą" mam jak najgorsze zdanie. Niech zdechną z głodu lub szukają zimą dyni...

    Miałem sporo spotkań z dziko żyjącymi zwierzętami. I najbardziej podoba mi się w nich to, ze są dzikie. Wśród dzikich zwierząt nie ma otyłych, bo to uniemożliwia im polowanie i zdobywanie pożywienia. Nawet jeśli jednego dnia nic się nie upoluje, to drugiego zwierze najada się tylko do syta a nie na zapas. I teraz spójrz na te zwierzęta w zoo - codziennie żarcie i zero ruchu. Łeee...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, przykladem tego co piszesz jest ten druhgi piesek, udomowilismy go ( ten sam sie do nas wprosił) i zatuczylismy. Ale czasami wykazuje jeszcze dawna zwinność, jak nie tak dawno, gdy jednym błyskawicznym skokiem zabił wielkiego szczura, po prostu złamał mu kark ( czy udusił, nie znam sie na tym), nie pociekła ani jedna kropla krwi. Poźniej koniecznie chciał zabrać tego szczura do domu... szarpalismy się trochę, aż dostałam histerii z obrzydzenia bo kajetek nie chciał tego szczura z pyszczka wypuścić, brrr... Pozdrawiam :)

      Usuń
    2. o tak, tez mam specjalny stosunek do tych krzykaczy od obrony zwierząt. Tutaj też karmię chlebem ptaki nad jeziorkiem, mimo zakazów, są bardzo glodne, zwłaszcza zimą, jeszcze nikt mi nie wlepił mandatu... Będę się bronić jakby co! :) Najlepiej torebką!

      Usuń
  27. uwielbiam czytać twoje posty :D mogę sobie wyobrazić zdumienie tej suczki...często jak widzę ten przestraszony wzrok w oczach zwierząt myślę sobie: to naprawdę człowiek ma tyle zła w sobie? czy powinien on być "władcą" tego świata skoro chyba jednak śle nim kieruje?

    Dobra z ciebie kobieta, piesek przeeeeesłodki :)

    OdpowiedzUsuń
  28. I taki właśnie świat K_O_C_H_A_M...
    Pozdrawiam cieplutko!

    OdpowiedzUsuń
  29. Wzruszajaca historia, która chyba najbardziej oddaje Twoj opiekunczy LUDZKI charakter. Szkoda ze nie mozna go szczepic innym ludziom, szkoda! Cudne stworzenia na zdjeciach.

    OdpowiedzUsuń
  30. A moze to byl Finnish Spitz? Wygladaja jak lisy i slyna ze sprytu. Sa to zreszta psy mysliwskie. Misia calkiem podobnie wyglada...
    Tak czy inaczej historia niezwykla.
    Pozdrawiam
    Edyta

    OdpowiedzUsuń
  31. Aż mi się łezka w oku zakręciła..niesamowita historia.Ty Aga jesteś niesamowita... :*

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Witam w moim świecie LA VIOLETTE. Mój blog nie ma aspiracji politycznych, społecznych, ani żadnych innych. Moja przestrzeń jest otwarta dla wszystkich, którzy kochają życie w każdym jego przejawie bez względu na poglądy i wszelkie inne kryteria. To strefa dobrej energii w sieci i dbam o to by tak zostało.

Będzie mi miło, jeśli zostaniesz na dłużej.
agaa2086@gmail.com

Starsze posty

Pokaż więcej