Wreszcie!
Wreszcie uporałam się ze swoim blogiem. Było to jak walka dwóch żywiołów z natury przeciwstawnych: postępu techniki i mojej zakutej technologicznie głowy. Poświęciłam urodziny, walentynki, obecność na waszych blogach, sobotni post... (no, trochę może przesadzam, ale tylko trochę). Wnikliwi zapewne zauważyli nieznaczne, choć kluczowe zmiany na moim blogu, okupione kilkoma wieczorami. Ale teraz bedzie już tylko lepiej czyli normalnie. Wracam do swego rytmu, który zapewnia mi i moim czytelnikom poczucie bezpieczeństwa.
Walentynki! Czy opadł juz walentynkowy, miłosny kurz? Generalnie nie świętuję, albo, jesli już, to z wielkim przymróżeniem oka. Nie krytykuje w żadnym wypadku tych co świętują. Broń Boże! Każdy spędza życie tak jak lubi i obchodzi to co lubi. Przypatruję się walentynkowiczom z wieeeelką sympatią, choć dla mnie to jest głównie wielki, marketingowy szał. Ale kto wie, być może pewnego dnia zapragnę je hucznie obchodzić i będę tego z uporem bronić. Jak to się mówiło? Tylko krowa nie zmienia poglądów. Chociaż to też nie jest udowodnione. To my, powodowani naszą ludzka noszalancją myślimy, że wiemy to na pewno.
Ale wiecie co? Chciałam napisać o czymś zupełnie innym i jak zwykle - uwiodło mnie moje własne gadulstwo!
Nie tak znowu dawno, chyba dobry tydzień będzie jak spotkałam jedną z was w realu. To Nika. Deptałyśmy sobie po piętach w Brukseli, deptałyśmy i wreszcie wydeptałyśmy. Co ja tu będę mówić o wieczorze z nią spędzonym, skoro wydaje mi się, że Nikę znam od lat! Spotkanie z nią, juz po pierwszych kilku słowach było tak dla mnie oczywiste, jak spotkanie po latach starych, dobrych koleżanek z ławy szkolnej. Nie mogłyśmy się nagadać, a musiałyśmy to robić tym szybciej, iz nazajutrz bladym świtem Nika leciała do Francji, a w moim domu czekały na mnie dogorywając z tęsknoty osobisty Małż i trzy psy. I trudno powiedzieć, które z nich bardziej stęsknione.
Nika przyniosła na spotkanie zapach Francji zamkniętej w szklanym słoiczku i bursztynowej butelce. Tym bardziej cenne, bo własnej roboty. Délicieux... Mniam... Dziękuję Niko!
A propos "mniam, mniam" to spotkanie z blogową koleżanką pozwoliło mi odkryć następny bardzo sympatyczny adres w tym mieście znajdujący się dosłownie pod moim nosem! Codziennie przejeżdżam niedaleko wracając z pracy. To polska pizzeria - restauracja o takiej wymownej nazwie. Są w tym mieście już od pięciu lat, a ja dopiero sie o nich dowiaduję dzięki mojej francusko-polskiej Nice!
Na początku trochę byłam sceptyczna na myśl, że Polacy mogą piec tak dobrą pizzę jak Włosi. A mogą! Własnie, że mogą! W tym miejscu nabiera wielce pozytywnego wydźwięku hasło: "Polak potrafi!". Pizza jest naprawdę "mniammm" bardziej włoska niż ta pieczona w sąsiednich włoskich pizzernaich w mojej dzielnicy. A więc, nastepny stereotyp do kosza! I chyba o tym i o spotkaniu z Niką miał być mój pierwszy "po remoncie" post.
Mało tego, dostałysmy od przemiłego (ale w ramach rozsądku, tzn. nie narzucającego się) pana kelnera po rózy. (Był to okres okołowalentynkowy) Pąki róż sprytnie wykonane były z... hmmm... ze stringów(!), które zaniosłam oczywiście do domu i dałam mężowi jako załącznik do kupionej dla niego pizzy na wynos (na otarcie łez). Miło jest zobaczyć osłupiałego ze zdumienia męża!
Wystrój pizzerni też bardzo mi się podoba. Taki utrzymany w klimatach la violette... Zasługa żony właściciela lokalu. I koniecznie muszę dodać, ze mają tam oczywiście inne dania, w tym nasz polski schabowy. Nika dostała go w kształcie serca.
Kto mieszka w Brukseli, a nie zna tego miejsca, to szybciutko musi nadrobić to zaniedbanie! Zwłaszcza, ze dojazd idealny, okolice metra Merode, troszkę w dół, po szynach 81, na placyku świętego Piotra. Ale co ja wam będę tłumaczyć! Wszyscy macie Google i GPS!
Za chwilę rzucę się w wir celebrowania niedzieli. Nika, gdzieś tam w świecie na urlopie - to taka wieczna podróżniczka; pozytywnie nastawiona, głodna życia - jego miłosniczka. Zdążyła w międzyczasie zaliczyć parę ciekawych miejsc, obejrzeć parę ciekawych sztuk... W Brukseli za oknem świeci mocno słońce - obietnica pięknego dnia. Włączam "start" i zaczynam celebrować resztki weekendu. Do następnego spotkania w sieci.
Wasza - po remoncie - Aga.
Ja też mało techniczna i zmiany na blogu kosztują mnie wiele czasu i wysiłku, cieszę się, że Ci się udało i masz teraz tak, jak chcesz.
OdpowiedzUsuńWalentynki - świętuje z przymrużeniem oka, szampan z truskawkami jednak był, mąż kupił.
Takie spotkania to wielka przyjemność...pozdrawiam i miłego dnia Ci życzę...
Mam nadzieje ze sie tam wybiore z mezem i dziecmi na pyszna pizze! W.
OdpowiedzUsuńnp na urodzinki... ja posiedze z Dawidkiem :)
UsuńMilo czytać, że te wirtualne znajomości nie zawsze są tylko wirtualne :) Przyjemnej niedzieli :)
OdpowiedzUsuńJak na razie, odpukać, żadna z inernetowych znajomości w realu mnie nie zawiodła, mam nosa do ludzi, albo szczęście! ale to rzeczywiście niesie nadzieję, ze internetowi znajomi nie sa tylko wirtualni :) miłej niedzieli jultob :)
UsuńCiesze się bardzo, ze polsko-wloska knajpka przypadła ci do gustu. milo tam i spokojnie, a do tego w tle muzyka. No i dobry punkt na spotkanie. Czasem tak juz jest , ze spotykajac kogos po raz pierwszy ma sie wrazenie, ze to ktos znany od dawien dawna. A z innymi osobami nigdy takiego wrazenia sie nie ma. Nie wiem co w tym jest ale swoj do swego ciagnie. I widocznie mamy pare punktow wspolnych, bo ja rowniez od pierwszej chwili mialam wrazenie, ze znamy sie ho, ho albo i dluzej. I mimo, ze ze mnie "latawica" (jak mawiala moja babcia), to z pewnoscia uda nam sie jeszcze spotkac. A poki co przelaczylam sie na caly tydzien na tryb "slow life" na wsi w Roussillon z kotami i za 3 dni zamierzam zabrac sie za konfitury z gorzkich pomaranczy, o ktorych pisalam w zeszlym roku o tej porze roku.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam bardzo serdecznie
Nika
a wiesz, że moja mama o mnie mówi to samo... Że fruwam i wszędzie mnie pełno?... :) gorzkie pomarańcze, mniammmm.... bede musiała się do ciebie podlizać! Masz rację przestaw sie na "slow" i sław uroki zycia wiejskiego! serdecznie pozdrawiam i przesyłam trochę słońca z bxl :)
UsuńAgunia ściskam Cię urodzinowo! Nie było mnie tu kilka dni, bo w moim domu działo sie wiele dobrego i wiele smutnego- jak w życiu, całuję, pa.
OdpowiedzUsuńBasiu raduję się z tobą w szczęściu i smucę w smutkach, jestem z toba sercem, napiszę jeszcze...
UsuńDziękuję za nowy adres.
OdpowiedzUsuńMam plany na urlop w Brukseli pewnie się przyda.
Znam Aga Cie z opowieści.
Super blog, wrazliwosc tematu,lekkosc pisania.
Gratuluję
Bardzo mi milo gościc nową osobę na blogu! dziękuję za takie ciepłe slowa, pozdrawiam! a w Brukseli to moge byc przewodnikiem, jak coś ;)
OdpowiedzUsuńLiczę na to po cichutku....
OdpowiedzUsuńBo najlepszy przewodnik to człowiek z dusza, wrazliwy a ty taka jesteś, to wiem.Ty
bardzo chcesz, a nie musisz.To przyjemność , nie obowiązek.
Ciagle pomimo tego że wszystko sie zmienia ja jestem wierna zasadom , ze człowiek bez człowieka jest nikim.
Dzisiaj bylam na sniadanku w kaffka bistro cudowne miejsce a wiesz co bylo najpiękniejsze, ze mialam tam z kim pójść. Minął czas, że bardzo cos chciałam, czas radosci materialnej, teraz bawi mnie zupelnie co innego , inne wartosci maja znaczenie.
Dorosłam, zmadrzalam, musiałam przejsc wyboista droge aby zobaczyc rzeczy zwyczajne.
Bo wiesz co Dorotinko, każdy musi te droge wyboista przejść sam i wyciągnąc wnioski, dorosnąc do pewnych rzeczy, przewartościować. Czasem mocno te doświadczxenia bolą i nas i otoczenie, ale czym by było życie bez odrobiny bólu! Oj pogadałybysmy. Tyle ważnych treści zawarłaś w tak niewielkiej ilości słów. Dokończymy na kawie w Brukseli ;) pewnego dnia... co ty na to? :)
UsuńGdzieś się zapodziało to co napisałam...a było to, że ta zwyczajność, codzienność jest najcenniejsza...
UsuńFajne takie znajomości zawierane na blogu:)))Pozdrawiam i miłego popołudnia życzę:))))
OdpowiedzUsuńwzajemnie Reniu, zaraz wychodze z mężem na spacer i popstrykanie zdjęc, bo mamy piekne słońce! Niedawno wrócilismy z psami, jest cudnie! rzadkość w deszczowej Brukseli! :)
UsuńNa pewno ....
OdpowiedzUsuńOby tylko lokalu nie chcieli zamykać.
A poki co jakbyś byla w Białymstoku zapraszam.
Tez mamy fajne smaczne miejsca
Daj jakis namiar, jak coś. jest pewne, że zawitam tam ze swoja książką, tylko jeszcze nie wiem dokładnie kiedy, a już na pewno w wakacje odwiedze nieraz, mam tam ciocię i jesli jade na szybkie zakupy to też do Białego, pozdrawiam!
UsuńWiesz co Aga, aż odpaliłam na komputerze, żeby te twoje zmiany zobaczyć. z lenistwa oglądam na telefonie :) czsem tablecie, ale to zupełnie inny układ. Podziwiam determinację :))
OdpowiedzUsuńSpotkania na żywo......taaaaaa...nam się nie udaje jakoś :)tak. Mimo najszczerszych chęci i zaledwie 230 km.
Może więc wybierzecie się do Luksemburga któregoś weekendu.....choć i u mnie ostatnio to rollecaster i nic nie cwiadomo,ży weekendy będę miała ...
Z Nika tez trochę to trwało zanim na siebie wpadłyśmy :) kiedyś na pewno sie uda, spoko! Mamy przed soba caaałe życie :) dojdzie do skutku pewnego dnia jak nasze drogi i terminy sie zgraja ze soba :) najczęściej najbliżej - najtrudniej się zmobilizować :) miłej niedzieli Aniu!
UsuńTakie spotkanie w realu z kims kogo zna sie tylko wirualnie musi byc niezwykle fascynujące,zazdroszczę,pozdrowienia!
OdpowiedzUsuńbardzo polubiłam takie spotkania! :)
UsuńA propos pizzeri: ciekawe jakie drobiazgi około walentynkowe otrzymywali panowie?:)))
OdpowiedzUsuńmoże...męskie stringi...
UsuńPizza rozumiem, ale potańcówki są dla mnie forma wyrafinowanych tortur
OdpowiedzUsuńPozdraWIAM
gibac się trzeba Antoni, gibać, "w tę i we wtę" :) :) :) i samo sie tańczy :)
UsuńZaciagne (zapowiedzialam) mojego Sweeta. Moze nawet razem uda sie nam pobiesiadowac. Co do tancy nie dam glowy, ja bardzo lubie. Sila woli przekonuje Bibi do kolysania sie nawet w domu przed/po obiedzie/kolacji. Ma sie ten dar. Marzy mi sie to nasze spotkanie... Nie zapomnij, ze autograf nadal aktualny. Niech tylko troszku cieplej sie zrobi. Jestem zmarzluch najwiekszy na swiecie. Zdjecia super. Ja wezme pizze, Bibi moze cos z polskich dan. On nie wierzy w dobra pizze po polsku. Mamy zle wspomnienia. Dla mnie super cienka margherite jest ok. Lubie Walentynki-sralentynki caly rok. ☺ Joanna-Jo
OdpowiedzUsuń"Lubie Walentynki-sralentynki caly rok." slodka jesteś! :) wiesz co? ja tez jestem straszny zmarźluch! :)
UsuńMiłe są internetowe znajomości. Spotykają się blogowe dusze.
OdpowiedzUsuńPolak potrafi, nawet lepszą niż Włoch, zrobić pizzę.
Pozdrawiam:)*
masz rację, blogowe podobne dusze potrafią sie odnaleźć :)
UsuńProszę, czasami nie zdajemy sobie sprawy co mamy tuż za rogiem. A jeśli ktoś ma miłość w sercu to obchodzi walentynki każdego dnia :) ściskam cię serdecznie Agunia!!!!
OdpowiedzUsuńNie mieszkam, ale jakbym odwiedzała Brukselę, tak zupełnie przypadkiem, to chętnie się skuszę na owe klimaty i smaki, oczywiście że tak! ;)
OdpowiedzUsuńAgnieszko!!!
OdpowiedzUsuńPo króciutkim urlopie udało mi się dorwać w końcu do sprzętu i czym prędzej chcę nadrobić zaległości, a mianowicie -
URODZINKOWO Cię wycmoktać i złożyć na Twe ręce "wyjęte" z mego środeczka
ŻYCZENIA -
aby każdy poranek i zmierzch miał zapach rosy i gwiazd skąpanych w szczęściu, radości i zdrowiu;
aby kolce życia próchniały i kruszyły się przed ukłuciem;
aby wewnętrzne światło, jak olimpijski płomień oświecał Twój świat i każdy ciemny zaułek myśli;
aby marzenia prężyły się jak struny, zamieniając je w muzyczną rzeczywistość;
a pamięć o bliskich przetrwała księżycową zamieć czasu.
Do zobaczyska wkrótce (jak się dowiedziałam)
"siemiatycka" Ania
Kochana Aniu,
Usuńnie odpisywałam na ten komentarz, bo chciałam wysłać smsa z mego polskiego telefonu, bo w belgijskim nie mam twego numeru, ale nie mogłam znaleźć kabelka, tzn ładowarki i mój telefon jest zdechły pies, mam nadzieję, że do wyjazdu (jutro) jakoś go naładuję... Poki co mam wielka nadzieję spotkac was choc na chwilkę, usciskać cie, moja wrażliwa duszo. Jesli jednak nie byłoby dane nam sie zobaczyć, to rozpuśc wieści swoim warszawskim i ciechanowieckim znajomym o moich spotkaniach warszawsko-ciechanowieckich :) szczegóły na facebooku i dziś późnym wieczorem na blogu, ściskam!
A ruskie mieli? Tu w Niemczech strasznie mi ich brakuje :) Co prawda znalazłam w jednym sklepie, robione przez niemiecką firmę, ale nie są zbyt smaczne. Polak rzeczywiście potrafi - to już zauważyłam nie raz będąc w Polsce. Fajne knajpki, ciekawy wystrój, ciekawe napoje, dania. Jak sama wspomniałaś - na walentynki kotlet w kształcie serca. W Niemczech pod tym względem wieje nudą. Wszędzie to samo, nikt nic ciekawego nie wymyśla. Trochę mi tego brakuje, bo czasami mam ogromną ochotę pójść do fajnej knajpki, a takich fajnych niemal brak. Przynajmniej w rejonie, w którym mieszkam. A kiełbasa z kapustą i piwem nie jest jakoś szczytem moich marzeń ;)
OdpowiedzUsuńJak Ty nie świętuję jakoś specjalnie walentynek, bardziej kojarzy mi się to ze świętem dla młodych, świeżo zakochanych. Ale może się mylę :))))
wpadnij na polsko-włoska pizze do brukseli, naprawde jest klimatycznie!
Usuńa będe niedługo to o ruskie zapytam :)
UsuńZmiany na blogu - oczywiście na plus ;) Super, że miałaś udany wieczór. Ja w walentynki zawsze zaszywam się pod kołdrą i zamykam oczy na to szaleństwo - tak łatwiej je przetrwać.
OdpowiedzUsuńBardzo zdroworozsadkowa postawa Julko! ściskam i do zobaczenia! :)
UsuńNo;Tobie się udaje rozwijać znajomości blogowe-nam niestety nie ;-(
OdpowiedzUsuńJak to nie, przecież spotkamy się w Lublinie :)
Usuń