Obserwatorzy

Zachować się jak trzeba

Są w życiu sytuacje, gdy nie myślisz o tym, jak się zachować. Nie myślisz o tym, czy to będzie dobrze, czy źle. Nie robisz kalkulacji zysków i strat. Robisz minimum. Co trzeba. I nie ma w tym żadnego bohaterstwa, ani splendoru. To instynkt przejmuje władzę. I każe się zachować przyzwoicie. 


Na pewno znasz takie sytuacje z Twego życia, że zadziałałeś na automacie. Że sam po latach byłeś zdziwiony, dlaczego taka, a nie inna decyzja. Dlaczego ten, a nie inny człowiek. Dlaczego... A jednak, mimo, że nie poddawałeś swoich wyborów obróbce sieczkarni, zwanej intelektem, to i tak, Bóg raczy wiedzieć dlaczego, były to dobre decyzje. 

I do dziś masz przeświadczenie, że zachowałeś się jak trzeba. 


To coś, co wręcz pcha Cię do danego zachowania - nazywam "instynktem". A instynkt - ubrany w intelekt, nazywam intuicją. To teorie na mój własny użytek, pewnie naukowo brzmią zupełnie inaczej, ale nie musisz się z nimi zgadzać. Mało tego, uważam, że ludzie przeceniają rolę intuicji, zaniedbując "instynkt" - nasz pierwotny wzorzec przetrwania. Coś, co bez woli rozumu - mówi jak trzeba się zachować. 


Coś się zdarza - Ty na to reagujesz - bezwiednie. I nie zastanawiasz się, czy tak trzeba. Po prostu wiesz, że inaczej nie można. 

Było w moim życiu kilka sytuacji kluczowych, gdy instynkt przejął za mnie działanie. Przytoczę tylko trzy z nich, a Ty podziel się swoimi historiami. Chętnie posłucham. 


Dawno temu, zabrałam do naszego mieszkania moją samotną ciocię. Plany były inne, miała zamieszkać z moją mamą (jej siostrą), lub z którąś z bardziej niż ja dojrzałych wówczas siostrzenic... U mnie wszystko stało wtedy na głowie: małe mieszkanie, praca, studia, małe dziecko, mąż za granicą...  A tu jeszcze ciotka. A miałam ją tylko odebrać ze szpitala. Śmieję się, że u niej też zadziałał instynkt. Zabrałam ją na noc, została na resztę swego życia: dwa lata. Najpiękniejsze lata (po utracie przez nią kiedyś męża i syna) w jej życiu, najpiękniejsza lekcja miłości i tolerancji w życiu mego wówczas, sześciolatka. 

Nie pytaj dlaczego tak się wówczas stało...

 

2004 rok. Przyjechałam do męża z synem na wakacje. Wyglądał słabo. Zżerała go tęsknota. Rano pojechał do pracy jak co dzień, a ja wstałam, umyłam się, ubrałam, wypiłam kawę. Syn został w domu, a ja pojechałam do jednej ze szkół podstawowych, niedaleko ambasady belgijskiej w Brukseli. Szłam trochę jak na ścięcie. Gdyby to ode mnie zależało, pewnie bym zawróciła. Ale nogi niosły mnie same. Wbrew sobie, wbrew logice poprosiłam o spotkanie z dyrektorką (mówiłam po francusku, co ułatwiło bardzo komunikację), po czym naświetliłam swoją sytuację i zapytałam, czy są jeszcze wolne miejsca w klasie, do której miałby uczęszczać mój syn, zgodnie ze swoim wiekiem. Były dwa. Zapisałam go i zostaliśmy tak, jak przyjechaliśmy z dwiema torbami, na wakacje. Pierwszy rok, był jednym z najtrudniejszych w naszym życiu. Było ciężko, ale nigdy nie żałowałam decyzji. 

Gdybym wtedy zapytała rozumu, a nawet mojej intuicji - nas, jako małżeństwa by już dawno nie było. 

Rozum podsunąłby mi te wszystkie rzeczy, które ja i nasz syn, mieliśmy do stracenia: spokojne jego sielskie dzieciństwo, grupę rówieśniczą, kolegów, moje prace, które uwielbiałam (na trzech etatach), wygodną pozycję społeczną, przyjaciół, pomoc obu mam w wychowywaniu dziecka. Gdybym podejmowała decyzję z pozycji rozumu - zostałabym w Polsce. 

Na szczęście, choć w wyniku tej decyzji - dużo straciłam, to jednocześnie WSZYSTKO zyskałam.  


Koty. Pojawiają się na mojej drodze, jakby je tam kto wysiewał. I nigdy nie mam odwrotu i zawsze wiem, co trzeba robić. Mój instynkt bywa kosztowny, jak w ostatnim przypadku, gdy nasza Panna Kotta (zwana Lusią) straciła w wyniku kontaktu z kierowcą - piratem drogowym, pół twarzy. Jej instynkt nakazał dowlec się resztką sił do domu, na daszek, gdzie zawsze jej otwierałam okno, a mój pchnął mnie do natychmiastowej akcji. Nie, nie - nie ma w tym nic szlachetnego. Wręcz przeciwnie, jak pomyślę o rachunku za kocią klinikę (na złotówki: czterocyfrowym) to szlak mnie trafia, że ledwie zaczyna się coś polepszać, to - zaczyna się pogorszać. :) 

I choć moja złość nie jest ukierunkowana osobowo - bo urągać losowi, to jak mieć pretensje do garbatego, że ma proste dzieci; to jednak to uczucie mało szlachetne. 

Ale przez moment nie postąpiłabym inaczej. Tulę Lusię i dziękuję Bogu, że ją ocalił. 

I znów instynkt... 

Wiele razy w życiu przejmował za mnie inicjatywę, jak chociażby odejście z korporacji, czy słuchanie ludzi, których nikt nie słucha; stawianie na tych, na których nikt nie stawia, czy raczej stawia krzyżyk. 

Nigdy nie było łatwo.

Ale zawsze było właściwie.

I tego Wam życzę. Nie zawsze logicznych, mądrych decyzji, ale zawsze właściwych. 

Będziecie wiedzieli, że zachowaliście się jak trzeba. 



 

Komentarze

  1. Aguś, Córo...jesteś nietuzinkowa, na pewno...
    Instynkt jest zawsze samozachowawczy więc trzeba się mu dać ponieść.
    To, co mi przychodzi pierwsze na myśl, to odejście z dyrektorstwa w mojej ukochanej szkole, ukochanej wiosce, gdzie żyłam jak w rodzinie, a wszystko ważniejsze było już zrobione na rzecz dyrektorstwa w nowej szkole, dzielonej z podstawówką, ze zbieraniną ludzi i wobec trzydniowego płaczu mojej Mamy, która w tym środowisku pracowała całe lata... Mój przyjaciel powiedział wówczas: idź, widocznie jest tam coś do zrobienia...poszłam, zrobiłam, przeszłam spokojnie na emeryturę:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytam i uśmiecham się Basiu. Po pierwsze: serce raduje się, że jesteś. Po drugie: że ja tu instynktownie wróciłam na bloga. A po trzecie: zawsze się uśmiecham, gdy czytam co piszesz, bo jesteś wspaniałym Człowiekiem, nie mówiąc o tym, że piękną, wrażliwą kobietą. Ściskam!

      Usuń
    2. Aguś kochana, ale połaskotałaś BABCIĘ:-))))

      Usuń
  2. Pięknie Agnieszko.
    Wzruszyłam się.
    I mnie instynkt coś ostatnio podpowiada.
    Ale nie zdradzę czego to dotyczy.
    Jestem trochę zabobonna więc boję się zapeszyć.
    Przytulam najserdeczniej :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Intuicja kobieca potrafi też figlowac z kobietą
    Nalezy się jej uczyć cale życie...
    I wsłuchać jak należy

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie zawsze słucham instynktu; pilnuję się. Wiem, że tak nakazuje mi rozsądek.
    Serdecznie pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja źle wychodzę na słuchaniu rozsądku :) lepiej mi instynkt podpowiada :) Każdy ma swoich "nauczycieli" Pozdrawiam cieplutko!

      Usuń
  5. Zgadzam się z Tobą w 100%. Złapałam się już kilkakrotnie na tym, że kiedy coś za bardzo analizuję na chłodno, kierując się wyłącznie rozumem i suchą kalkulacją to niestety nie są to dobre decyzje. Wszystko najlepiej mi wychodzi gdy słucham instynktu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie! jak zaczynam analizować "na chłodno", wtedy dopiero dochodzę do ściany! Pozdrawiam i dziękuję za wizytę :)

      Usuń
  6. to co napisałaś o sytuacji z mężem, matko podziwiam ale i na maksa się cuesyzłam, że sie tak udało :) najważniejsze, że razem i że szczęśliwi ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to kochana był skok na głęboką wodę! Ale się udało, całuski! :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Witam w moim świecie LA VIOLETTE. Mój blog nie ma aspiracji politycznych, społecznych, ani żadnych innych. Moja przestrzeń jest otwarta dla wszystkich, którzy kochają życie w każdym jego przejawie bez względu na poglądy i wszelkie inne kryteria. To strefa dobrej energii w sieci i dbam o to by tak zostało.

Będzie mi miło, jeśli zostaniesz na dłużej.
agaa2086@gmail.com

Popularne posty