My Smeagole.
Witam wszystkich bardzo serdecznie. Tak, wiem, nie było mnie długo. Dlatego
pełna poczucia wstydu i winy tak serdecznie się witam. Próbuję dostąpić
przebaczenia. Nie chciałabym Was stracić.
Nowy rok przyniósł wiele zmian. Bardzo dużych zmian. Organizuję się,
przemeblowuję, robię remanent. Ale przecież to nie jest wystarczający powód by
wypaść z obiegu i nic, ale to nic nie pisać.
Przeglądam stare posty, dokonuję nowych na brudno i ogarniam wiele spraw,
dla mnie dotąd nieznanych. Porządkuję się przed definitywną przeprowadzką. Moje nowe mieszkanko prawie gotowe. Zajrzyjcie: www.korzeniewska.com
Podczas porządków natknęłam się na stary wpis. Temat bardzo
kontrowersyjny, prawie jak pieniądze i polityka. I jednakowo często poruszany
podczas rodzinnych i przyjacielskich biesiad. Zwłaszcza przy alkoholu lubimy
sobie trochę pofilozofować.
Wiara oczywiście. Jak słusznie zauważył jeden z ulubionych przeze mnie blogerów
(który niestety, ku memu zmartwieniu zniknął z sieci):
„Wiara jest czymś
naturalnym w życiu człowieka. Rozumiem to i staram się nigdy tego nie krytykować.
Czy to jest wiara w Boga, w Leszka Millera, aparaty fotograficzne firmy Canon,
albo w listę wyborczą PiS czy PO. Problemem są jedynie fanatycy: religijni, systemowi,
ateistyczni, feministyczni itd. Na nieszczęście oni są najbardziej
niebezpieczni i agresywni.”
Ania z Luksemburga („sąsiadka z zza miedzy”), moja ulubiona blogerka dodaje:
„Ja wierzę, ale nie w nadprzyrodzone istoty. Wierzę w dobroć, które jest w
każdym człowieku i wciąż naiwnie wierzę w ludzi. Nie potrzebuję uzasadnienia
dla niepowodzeń („kara boska”), ani dla sukcesów („Bóg zesłał łaskę.”) Myślę, że
wszystko tkwi w nas. Człowiek jest istotą wolną i odpowiedzialną. A że czasem
dokonuje złych wyborów?...”
Mariusz zaś skarży się, że tak właściwie
najbardziej „przechlapane” mają "rozdarci", najbardziej piętnowani zarówno przez
wierzących, jak i ateistów.
Napiszę o sobie. Na przykładach z mego podwórka.
Moja najlepsza koleżanka
jest osobą niewierzącą i antyklerykalną. Jej głęboka niechęć do wszystkiego co
długie, czarne i z guzikami ma podłoże w traumatycznych przeżyciach jej taty z
czasów jego dzieciństwa, które to spędził w sierocińcu prowadzonym przez
okropne zakonnice w Namur.
Ja z kolei jestem wierząca, wśród moich koleżanek są również cudowne zakonnice i do tego jestem niepoprawna politycznie, przyznając
się do tego "archaizmu" jakim zdaje się być wiara w antychrześcijańskiej Belgii. Swoją drogą, dziwne to
czasy, gdy wiara i światopogląd stały się sprawą bardzo intymną, natomiast to
jak i z kim sypiamy jest tematem publicznych debat i głosowań. A ja głupia
myslałam, że jest odwrotnie. Że seksualność jest sprawą bardzo osobistą i
mówiąc trywialnie, gdzie i co kto komu wsadza nie powinno wychodzić poza próg
alkowy. Widać nie nadążam za zmieniającym światem, tylko czy rzeczywiście w kwestiach światopoglądowych jest mi z nim po drodze...
Ale nieważne. O czym to ja mówiłam. No więc, różnimy się z moją przyjaciółką
jak ogień i woda. Ja - mieszkając na biegunie, pustyni czy nawet innej planecie,
podświadomie wyczuwałabym obecność Boga. Po prostu, ten typ tak ma. I nie rozpatruję tego w kategoriach, czy to jest dobrze, czy nie. N. takie jak ja uważa za naiwniaczki, ale dla mnie robi wyjątek, bo się ze mną
przyjaźni. Wzajemnie się szanujemy i bardzo lubimy.
W pracy miałyśmy jeszcze jedną koleżankę: C. Gdybym miała najprościej opisać
tę osobę, ujęłabym to następująco (przepraszam, nie powinnam oceniać, ale
inaczej w tym przypadku nie potrafię.) Marne życie, marna moralność, marna ocena
świata. Taka, co jej nigdzie nie lubią i co rękę karmiącą odgryzie. Jej życie
to ciągła walka, środowisko konfliktu, funkcjonowanie poprzez eliminację innych
z otoczenia, uprzedzający atak.
Nie chcę dokonywać analizy psychologicznej, bo
nie czuję się w tej kwestii kompetentną osobą, ale wyczuwam podświadomie w tym
kąsaniu jakąś bezradność, która budzi współczucie i litość.
Nasz Kajtek też kąsał, zanim poczuł się bezpieczny i
kochany.
Nasza koleżanka często przychodzi z fochem, naburmuszona i nie mówi nam
nawet:”dzień dobry”, po czym jakby nigdy nic prosi o drobne przysługi. Głównie
mnie. N. w swoim poczuciu sprawiedliwości nie może tego znieść.
- Ona Ci nawet „dzień dobry” z rana nie mówi, a Ty jesteś na każde jej skinienie – jątrzy – demoralizujesz ją! (Przesadza! Swoją drogą nie na każde...) Nawzajem nie rozumiemy swoich postaw z
N.
I tu dochodzę do sedna sprawy, dlaczego zaczęłam swój post od wiary.
Jej przeciwnicy mówią, że wiara ogranicza, nakłada na człowieka pęta. A ja
czuję, że w wielu sytuacjach, nawet tak banalnych jak ta przytoczona wyżej - wyzwala. Czuję się w powyższej sytuacji cudownie wolna, podczas gdy
moja N. ograniczona barierą racjonalizmu i pojętej po ludzku sprawiedliwości. Moja
wiara nie oczekuje wzajemności. Nie postrzegam tego świata jako portu
docelowego, ale fragment podróży. I nie oczekuję za bardzo sprawiedliwości po tej stronie lustra.
N. musi dotknąć, zobaczyć by uwierzyć. Liczy się tu i teraz. Dotyczy to
wszystkich aspektów życia.
- Ona jest zła. – mówi N. - Nie powinnaś tolerować takiego zachowania.
- A pamiętasz Smeagola z „Władcy Pierścieni”? Też był złośliwy, a budził
litość. Wszyscy nim jesteśmy po trosze...
Wszyscy w jakimś stopniu Smeagole, bardziej lub mniej złośliwi czy odrażający przecinamy wzajemnie swoje drogi w
tej wędrówce. I wszyscy przeminiemy. Ale to jak się jedni wobec drugich zachowamy, może mieć wpływ na nasze życie.
N. patrzy na mnie z politowaniem.
- Może po to każdy z nas spotyka na swej drodze innych ludzi, by w ich
oczach zobaczyć coś więcej niż skrzywiony obraz świata, jaki nosimy nieraz w
sercach - myślę głośno.
Moja wiara daje mi pewność, że każdy z nas został
stworzony nie na obraz i podobieństwo Smeagola. Nim stajemy się później.
- Jesteś niereformowalna - wzdycha N. - Chociaż... w pewnym stopniu zazdroszczę Ci takiej postawy. Ja nie potrafię się zdystansować. Chapeau bas!
*****************************
Któregoś wieczoru zaglądam na jeden z blogów. Jest jak zwykle po północy.
Jakiś chłopak, a raczej mężczyzna grzebie w swojej duszy. Boksuje się ze swoimi
demonami.
„Od tej nocy nie ucieknie, dobrze wie. Nie okupi dawnych grzechów mocnym snem.
Zagadane w ciągu dnia, upychane gdzie się da...”
Próbuje dojść ładu sam ze sobą.
„I to pisze człowiek, który nie wierzy w
Boga. - Czyli ja.” - kończy swój wpis.
A tyle jest w jego walce poetyki, głębi,
pokory, a w niewierze - wiary, że uśmiecham się do siebie.
„Jestem o Ciebie spokojna. Dasz radę. Czuję, że Bóg też nie traci w Ciebie
wiary” – piszę. Dziękuje mi caps lockiem i uśmiechając się życzy mi dobrej
nocy.
Aguś, jestem szczęśliwa i wdzięczna mojej Mamie, że w naturalny sposób, swoim życiem przekazała mi swoją wiarę.
OdpowiedzUsuńJak zauważyłaś nikogo nie nawracam na siłę. Drogi do Boga różne bywają. Wszelkich fanatyków się boję, są niebezpieczni. A nam pozostaje żyć uczciwie, tak by inni przystanęli i zrozumieli...
no własnie, ja najbardziej boje się fanatyków, wszelkich skrajności, uwielbiam twój sposób wiary, Basiu, jest mi bliska! :)
UsuńTolerancja podstawą przyjaźni...A koleżanki z pracy współczuję - przez taką żmiję zwolniłam się po 14 latach pracy :) Bardzo spodobało mi się określenie panujące i do mojej eks-koleżanki z byłej pracy "Jej życie to ciągła walka, środowisko konfliktu, funkcjonowanie poprzez eliminację innych z otoczenia, uprzedzający atak. " Tylko moja nie budziła litości tylko strach otoczenia a mój wstręt.
OdpowiedzUsuńJago, ja też mam podobną drogę, ta koleżanka duzo mi zaszkodziła w pracy, ale niech tam! nie sądzę, że jej dobrze z tą świadomością... pozdrawiam!
Usuń"Moja" jest na tyle ograniczona, że pewnie nawet nie ma takiej świadomości - ona miała dewizę - im więcej zadeptanych ludzi po drodze tym ona wyżej . Poddałam się i zwolniłam się bo miałam dość , Zresztą zobacz jak to było
Usuńhttp://jagatoja.blogspot.com/2015/02/przeozonypodwadny.html
„Ja wierzę, ale nie w nadprzyrodzone istoty. Wierzę w dobroć, które jest w każdym człowieku i wciąż naiwnie wierzę w ludzi. Nie potrzebuję uzasadnienia dla niepowodzeń („kara boska”), ani dla sukcesów („Bóg zesłał łaskę.”) Myślę, że wszystko tkwi w nas. Człowiek jest istotą wolną i odpowiedzialną. A że czasem dokonuje złych wyborów?...”
OdpowiedzUsuńTo jest to z czym ja się utożsamiam chyba najbardziej :) Fajny wpis, pozdrawiam! :)
:) dzięki :)
Usuńło matko , cytujesz mnie !!!!!????!!!!!
OdpowiedzUsuńNo właśnie dzięki takim ludziom jak Ty , ciagle mam wiarę w drugiego człowieka . Bo i tak motywuje cie dobroć serca ,bardziej niz wiara ;)
Racjonalizm to nie ateizm ;) a ciasność horyzontów dotyka i wierzących i niewierzących . I tych bezradnych Smeagoli ;)
a no tak, mądre wypowiedzi trzeba cytować! :) :) :)
UsuńDokładnie zgadzam się z przytoczonymi cytatami. ;)
OdpowiedzUsuńWiara jak i alkowa to są osobiste sprawy, ja nadal tak uważam.
Przeczytałam uważnie Twój post i wiesz, chyba wszędzie znajdą się takie osoby, kiedyś miałam taką szefową, każda kobietka się bała, ( dla facetów była względnie miła) samo jej spojrzenie było nasycone czymś złym, może nie nienawiścią ale jednak atakiem. Miałam do tego stosunek zupełnie obojętny, żadnego drżenia, tzw. "wylane", absolutnie nie drżałam, okazało się że to mnie zaakceptowała choć nie było łatwo. Tylko że mnie kompletnie na tym nie zależało. Problem tkwił w niej samej.
I tak mają ci pełni jadu - nie mam pojęcia jak się im żyje, ale przypuszczam że cholernie ciężko.
Kocham ludzi, może bardziej tych uśmiechniętych i pozytywnych, no tak już mam, natomiast nie zamykam się na tych... którym ciężko jest żyć.
I wierzę, wierzę też w drugiego człowieka ;)
Ja też, często uparcie wierzę w drugiego czlowieka, nawet jesli inni pukają się z politowaniem w głowę, miłego tygodnia :)
UsuńCo się dzieje z tym czasem?
OdpowiedzUsuńJa też bywam na blogu z doskoku. Czasem nawet brakuje mi wiary czy tu wytrwam
Pozdrawiam
ach ten czas! daje się we znaki! :) pozdrawiam! :)
UsuńJestem wierząca tak mnie wychowali rodzice i tak starałam się wychować swoje dzieci:))mam znajomych którzy nie wierzą ale są sympatycznymi ludźmi:)))najbardziej irytują mnie osoby które uważają się za bardzo wierzących,a to właśnie oni są przyczyną skandali awantur i wiele innych złych rzeczy.Podziwiam za to tych,którzy nie deklarują wiary a są ludźmi mądrymi i dobrymi:))))Pozdrawiam serdecznie,a co do czasu to jakoś pędzi bez kontroli:)))))))))
OdpowiedzUsuń"Podziwiam za to tych,którzy nie deklarują wiary a są ludźmi mądrymi i dobrymi:)" - bardzo mądrze powiedziane Reniu! Znam sporo takich ludzi, cenie ich bardzo. Pozdrawiam :)
UsuńAgnieszko, równo stąpająca po ziemi! Twoje podejście do otaczających Cię osób jest w pełni chrześcijańskie, Nie można unikać czynienia DOBRA. Pomagając innym, stajesz się niejako narzędziem w ręku Boga - obojętne, jakie intencje przyświecają biorcy. Oczywiście , tu też trzeba mieć oczy otwarte, bowiem czasem przez taka pomoc możemy komuś zaszkodzić. Nieufnie odnoszę się do wyciągających rękę po pomoc, czy też natarczywie jej się domagających. Z doświadczenia wiem, ze prawdziwie jej potrzebujący sami tej reki nie wyciagna . Trzeba ich odnaleźć i te pomoc zaoferować. To szeroki temat. Pozdrawiam, Tomasz
OdpowiedzUsuń"równo stąpająca po ziemi" :) fajnie powiedziane :) masz rację, ludzie najbardziej potrzebujący rzadko wyciągają rękę, bardzo miłego dnia życzę:)
UsuńMądrość połączona z prawdziwa wiarą jest dobrodziejstwem, którego niestety doswiadczają tylko nieliczni. Ciebie do tej grupy zaliczam bez wahania. To, co piszesz o swoich przemyśleniaach zawsze ma głebokie przesłanie i na mnie robi ogromne wrazenie. Nie zdarzyło się, abym po przeczytaniu Twojego tekstu o nim zapomniała. Gromadzę je w mojej duszy. Wszystkie.
OdpowiedzUsuńJa teraz też mam długą przerwę w blogowaniu, długo by się tłumaczyć...
dziękuję Joasiu... i sciskam...
UsuńWiara, to najpiękniejsza wartość w naszym życiu. Ona przytrzymuje nasz świat, nadaje mu sens. Pięknie powiedziane. A co do nieobecności, to Ci wybaczam. :) Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńty też pięknie powiedziałeś, Maks :) pozdrawiam
UsuńMoja wiara była, odchodziła i wracała. To trudna wiara, bo życie też niełatwe...
OdpowiedzUsuńAle jest, inaczej nie wiem, czy dałabym radę.
Dodaje mi sił, ciągle na nowo wskrzesza nadzieję. Pielęgnuję Ją, jak cenny klejnot.
Pozdrawiam Cię Agnieszko. :)
ona czasem jest jak przypływy i odpływy moża, ta nasza wiara. to naturalne. Pozdrawiam bardzo serdecznie!
UsuńNie wiem dlaczego nie widze w okienku tego co piszę A i mam nadzieje -ale nie jestem nieszczęśliwa z powodu braku silnej wiary.Najbardziej wierzę w życie. ciągle poszukuję
OdpowiedzUsuńokienko jak czapka niewidka :)
UsuńNapisałam nic nie widząc -to sztuka wyobraźni :))))
OdpowiedzUsuńa ty masz wielką i piękną wyobraźnię :) przestrzenną :) dlatego Ci się udało, pozdrawiam!
UsuńW kąsaniu Twojej koleżanki jest bezradność, jestem pewna. Nic nie dzieje się bez przyczyny.
OdpowiedzUsuńWszystko ma swój początek :)
dokładnie...
UsuńBóg kocha każdego człowieka - także największego grzesznika, w tym takiego, który się przeciw Niemu buntuje. A Jego miłość sama się nie realizuje, lecz poprzez ludzi - dla człowieka wierzącego wiara, czy niewiara w przyjaźni nie jest problemem. Mój przyjaciel (a przez całe życie tak nazywałem tylko jedną osobę) nie jest wierzący - i to nie miało dla nas żadnego znaczenia. Ale jeszcze lepszym przykładem jest jego małżeństwo - wziął ślub kościelny w oparciu o przywilej pawłowy (czyli jako niewierzący) z dziewczyną, która była bardzo silnie zaangażowana w neokatechumenat. Większy problem z tym mają niewierzący, niż wierzący (przyjaciel szczęśliwie nie miał).
OdpowiedzUsuń"Bóg kocha każdego człowieka - także największego grzesznika" - może jeszcze bardziej Bóg kocha... tez mam niewierzących znajomych, a nawet przyjaciół, to bardzo dobrzy, wspaniali ludzie. Pozdrawiam Leszku.
UsuńNajważniejsze jest w tym, żeby być człowiekiem, dobrym człowiekiem, nie ważne czy wierzymy czy nie...ja wierzę i wierzę w ludzi choć wiele razy się na nich zawiodłam...
OdpowiedzUsuńzgadzam się Basiu!
Usuń