„Do or do not. There is no try”. Demony skradają się wieczorem. Pokonaj je!
Demony skradają się wieczorem. Wyłażą z zakamarków głów i zaglądają. Do
talerza, szafy, komputera. Do kieliszka przez ramię. Huśtają się na drzwiach
lodówki. Gadają. W ciszy wreszcie słychać ich skrzekliwe, pełne pogardy głosy.
Są jak stado wrzeszczących, nieposłusznych małp. Każdy ma swoje. Jestem wobec
nich bezradna.
Codziennie uczę się walki z moimi nałogami. Z nałogiem trwonienia czasu na
nieistotne rzeczy i z nałogiem objadania się słodyczami.
O ile z pierwszym z nich potrafię stoczyć zwycięską bitwę, a nawet wygrać
małą wojenkę, o tyle ten drugi – jest znacznie bardziej podstępny i
niebezpieczny, dlatego, że wydaje się własnie taki banalnie prosty do ogrania.
Upadam, powstaję, upadam... 1:0. Raz na jego, raz na moją korzyść.
Każdy upadek daje mi do myślenia. Nie poddaję się, ale coraz bardziej
zawzinam. Zaciskam zęby. Zarzekam się, że następnym razem mu pokażę! Parafrazując
słowa nieżyjącego już polityka: „dużo czytam i będę k... ostra jak brzytwa!” W
walce z nałogiem, oczywiście. I dochodzę do takich oto wniosków:
1. Samo się nie zrobi. Mówienie o tym, że ma się z czymś
skończyć, samego faktu „skończenia” nie załatwi. Woody Allen powiedział, że „90%
sukcesu to już samo pofatygowanie się. A więc trzeba ruszyć cztery litery i
wprowadzić swój program walki z cukierkowym potworem w ruch. A składa się na ta
walkę wiele elementów. Trochę ruchu, jakieś owoce, orzeszki pod ręką, by czymś
wypełnić nawyk sięgania po ciasteczka lub czekoladę... Każda „metoda na głoda”
jest dobra, o ile jest skuteczna. U mnie są to hektolitry herbaty zielonej, lub
wody z imbirem. Popijając ją, rozpaczliwie sobie wmawiam, wmawiam, wmawiam...
że mi się chce pić, a nie jeść... Czasami działa...
2. „Góry przenosi się po kawałku”. Takie zdanie wyczytałam w którymś z kobiecych pism. Niby proste i logiczne. Przeczytałam to w wywiadzie z
Dariuszem Dolińskim, psychologiem. I nie mogę mu odmówić słuszności! Ileż to
razy, z niezłomnym postanowieniem odchudzania, a przynajmniej niejedzenia
słodyczy opracowywalam strategie walki totalnej, mocnego uderzenia, marzenia
spektakularnych zwycięstw. A później spływała na mnie czarna frustracja, która
nakazywała osłodzić porażkę, najlepiej... czymś słodkim. I znów: „pobite gary”.
Ale przecież nic nie jest czarne i białe. Dlaczego zakładać w życiu, że „albo
wszystko, albo nic”. A nie można tak krok za kroczkiem? Zamiast zamawiać diety
cud, głodzić się drastycznie, kupować pełne torby dietetycznych produktów, najlepiej
na cały miesiąc z góry, by po kilku dniach z niesmakiem i poczuciem winy
wyrzucać je do śmieci... Przy akompaniamencie moralnego kaca, którego, jak w
poprzednim przykładzie, najlepiej potraktować klinem, ciasteczkiem. A
nie lepiej zamiast mówić: "do końca życia nie zjem żadnego słodyczka", zastosować
strategię niepijącego alkoholika? I po przebudzeniu się powiedzieć sobie: „DZISIAJ
nie zjem żadnej czekoladki.” Ja jeszcze bardziej rozmieniam moje kroki na
drobne (jestem bardzo uzależniona!) Mówię sobie: „Przez NAJBLIŻSZE DWIE GODZINY
nie zjem nic słodkiego.” A później przez kolejne dwie... I następne... Czasami
udaje mi się wytrwać cały dzień w abstynencji. Są powody do radości? Jeszcze
jakie!
3. I uwaga! Najczęściej popełniany błąd. Gdy powinie nam się
noga, gdy znów zaliczymy moralny zgon, nie obrzucajmy siebie błotem. Nie udało
się, to prawda. Ale to nie powód by „popłynąć”, w myśl zasady: „Jestem do bani.
Nic z tego nie będzie.” Zapamiętaj: jednorazowe upadki nie przekreślają naszych
szans. Siadasz na zgliszczach swoich postanowień jak generał po przegranej
bitwie i szacujesz straty. Nazywasz błędy po imieniu. Skupiasz się. Starasz się
dotrzeć do tego, co robisz nie tak. Najtrudniejsze bitwy staczasz we własnej
głowie. Co ja się natłukę z własnymi myślami! „Mózg jeszcze walczy...” – jak mawia
moja znajoma. A jak walczy, to pomoże podnieść się z upadku i jakoś chytrze
oszukać następnym razem „nałoga”. A to sprytnymi „przegryzkami” w postaci
pestek dyni, suchych daktyli (zawsze to lepiej, niż „ramka” ptasiego mleczka),
a to odwróceniem uwagi wysiłkiem fizycznym, a to unikaniem miejsc sprzyjających
pokusie. Nawet zmiana organizacji dnia może mieć znaczenie. I tu wracamy tu do
punktu wyjścia.
Pamiętajcie! Demony skradają się wieczorem.
Pomna tego
zagrożenia, pisząc ten wpis, uzbroiłam się w śliwki, pomarańczę i kubek herbaty.
Zielonej, rzecz jasna. Pomaga też zmiksowany napój z imbiru, ogórka, aloesu,
cytryny i pietruchy. Mi pomaga, bo mój mąż patrząc z odrazą twierdzi, że za
żadne skarby takiego paskudztwa by do ust nie wziął. A mi prawdziwie smakuje!
4. Wystrzegaj się hurra optymizmu. On usypia Twoją czujność.
Udało się, jestem silna! Nie jadłam słodyczy przez tydzień! Nie robi na mnie wrażenia wypasiony tort bezowy lub inne pyszności w mojej ulubionej restauracji. Powstrzymam się...
Ech! I tu
gubi mnie moja własna pycha, która nie nie bez powodu kroczy przed upadkiem...
Mniammm.
Dotykam niebiańskiej rozkoszy, a kubki smakowe tańczą kadryla kończąc dziarskim
przytupem. Poległam.
5. Mów, mów, mów. Słowa są siłą sprawczą. Odkryłam to dawno
temu (pamiętacie mój post o róży i słowach?), choć nie sądziłam, że mogę
zastosować je jako walkę z nałogiem. Tutaj znów odsyłam do wspomnianego wywiadu
w bodajże jednym z ostatnich numerów „Twojego Stylu”. Język kształtuje naszą
świadomość. Stajemy się tym, co mówimy. A więc: „zrobiłam, osiągnęłam, powstrzymałam
się!” A nie: „udało mi się.” Nie mówimy:”Spróbuję”, lecz „Zrobię to!”.
Wiedział to Yoda z sagi „Gwiezdne wojny” mówiąc: „Do or do not. There is no try”
Wiesz o czym mówię.
Dotyczy to nie tylko „niewinnych” nałogów.
Słowo:„nałóg”
wyklucza słowo: „niewinny”.
Wstań!
Otrzep pył z butów i ZRÓB to jeszcze
raz. Najsolidniej jak się da. I nie porównuj się z innymi, czy to na szczycie,
czy to na dnie. Bo każdy „szczyt” i każde „dno” dla każdego z nas jest czym
innym.
A sukces... mierzy się trudnościami jakie pokonujemy ciągle wstając i
posuwając się o krok dalej.
Ja już chyba osiągnęłam własne dno obżarstwa.
Właśnie
wstałam i rozpoczynam się wspinać od nowa. Stąd ten tekst. Jeśli spotkamy się
gdzieś na trasie, przybiję Ci piątkę, bo zadajesz sobie trud. A już dziś życzę Nam wytrwałości. A moc będzie po naszej stronie! Innej opcji nie ma.
Wspaniałe jest to „Do or do not. There is no try” :)
OdpowiedzUsuńNienawidzę wręcz, jak ktoś mówi: "wiesz, zrobiłabym to, ale..." i tu następuje ciąg przeszkód i zdarzeń, które nie pozwalają, a wręcz absolutnie uniemożliwiają zrobienie czegokolwiek. A tak naprawdę usprawiedliwiają tylko własne lenistwo. Powiedziałaby "nie zrobię, bo nie chcę" albo "nie zrobię, bo mi się nie chce" i już :)
lenistwo jest mistrzem wymowek, to prawda Rozo :)
UsuńHihi, temat jak dla mnie. Ale proponowałabym dodać jeszcze jeden punkt. I w tym momencie zdradzę Ci swój pewien sekret. Bo zawsze, ale to zawsze, jak wprowadzam w swoje życie jakieś zmiany, ustalam jakieś zasady, to razem z nimi ustalam... wyjątki. Wiem, że na pierwszy rzut oka może się to wydać dziwne i sprzeczne. Bo skoro z góry zakładam, że coś mi się nie uda... Ale to nie tak. I to właśnie te wyjątki nieraz pomogły mi uchronić się przed błędem który opisałaś w punkcie 3.Miałam tak w wakacje. Abstynencja słodyczowa trwała już ponad miesiąc, a może i dwa. I odwiedziłam swoją ciotkę, której już nie widziałam długo, oj, długo. A ciotka, jak to ciotki, szczególnie w słusznym wieku (ciocia sama z siebie się śmieje, że ma 18 lat, ale 18 do setki). Więc z okazji mojego przyjazdu zrobiła wielkie, truskawkowe ciacho. No i co teraz? Odmówisz, bo masz zasady? Zrobisz przykrość kobiecie? Dobrze, że są te wyjątki, tak więc czułam się "moralnie usprawiedliwiona". Aby tylko wyjątek był naprawdę wyjątkiem ;)
OdpowiedzUsuńEch, grunt, to do wszystkiego umieć dorobić sobie ideologię ;)
Miłego dnia!
przyswoje sobie Twoja strategie, podoba mi sie :)
UsuńTo trzeba było mnie zapytać jak walczyć ze słodyczowym nałogiem. Odkryłam to przypadkiem. Wystarczy raz najeść się do syta, tzn. jeść nawet jak nie masz ochoty, aż Ci będą bokiem wychodzić. I jeść dalej. Ja tak miałam z czekoladą. Jadłam, jadłam, jadłam...jeden tydzień 32 szt. Pod różnymi postaciami, włącznie z rozpuszczaniem na kaloryferze i zlizywaniem z folii (inaczej już nie smakowała), a ja chciałam dalej ją jeść. Moja inwencja twórcza nie znała granic, aż przyszedł kres... i od tamtego czasu, a minęło już... kilkanaście lat... słodycze mogą dla mnie nie istnieć. Owszem, uwielbiam je, ale nie jestem ich niewolnikiem :)
OdpowiedzUsuńCo do herbaty... patrzyłabym podobnie ;)
Nie wiedzialam, ze mialas ten problem, az nie chce sie wierzyc patrzac na Twoja idealna sylwetke modelki! :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńTo u nas chyba rodzinne w dzieciństwie, Kuba ma tak samo, każdą ilość słodyczy zje od razu. Teraz kupujemy tylko "na dzisiaj", bo on zje kilkudniowy zapas w kilka godzin :)
UsuńWtedy nie myślałam, że to coś nienormalnego, lubiłam to jadłam :) Jestem szczęściarą (i to nie z wyboru, że nie mam skutków ubocznych :)
Mi pomaga w rzucaniu palenia (znowu nie palę - już prawie 3 tygodnie) świadomość, że zachcianka trwa tylko krótką chwilę i wystarczy tą krótką chwilę przetrzymać. Oczywiście na początku te krótkie chwile pojawiają się bardzo często, ale z czasem robią się coraz rzadsze. A w tym przetrzymywaniu chwil pomagają mi np kilka głębokich oddechów i obserwacja uczuć i emocji, które się wtedy pojawiają. I jeszcze jedno, warto wiedzieć, że to nie Ty masz ochotę na słodycze, tylko "coś" w Tobie ją ma, "coś" co próbuje przejąć kontrolę na Tobą.
OdpowiedzUsuńNo i warto nie mieć w domu słodyczy (papierosów, alkoholu) po prostu :)
"obserwacja uczuć i emocji"! - Piotrze, odkad zdalam sobie sprawe jak bardzo to pomaga, stosuje to w innych dziedzinach zycia; po prostu przygladam sie swoim emocjom z boku i nie walcze z nimi, staram sie je zaakceptowac, zrozumiec! pomaga :) a nie miec w domu slodyczy? niemozliwe! znasz Darunia.... :) kocha je bardziej niz ja; ma pelne szuflady!
UsuńNie potrafię a raczej nie chcę zrezygnować ze słodyczy - cóż z jednego nałogu (2 paczki papierosów dziennie) w słodycze, które uwielbiam i najgorsze, że nie mam żadnych wyrzuów sumienia
OdpowiedzUsuńchyba z dwojga zlego tez wolalabym slodyczki :) :) :)
UsuńCzytam Twój post i o zgrozo - zajadam ciasteczka, którymi poczęstowano mnie w trakcie służbowej podróży. Trudno oprzeć mi się takim pokusem. Generalnie uwielbiam słodycze. Do tego dochodzą wahania nastroju i wszelkie postanowienia trafia ...
OdpowiedzUsuńczesto tak mam, ze pije odchudzajaca herbate i... zagryzam czekoladka :) :)
UsuńHej, poczytaj sobie o cheat meals i cheat days; to jest strategia dobrze znana osobom regularnie trenujacym, ale ma też zastosowanie u osób próbujących trzymać dietę, w skrócie chodzi o to, żeby się raz na jakiś czas nafutrowac, nawet tych zakazanych na co dzień przysmaków BEZ wyrzutów sumienia, ma to dobry wpływ na psyche, a dla ciężko trenujących też walory regeneracyjne; zresztą ja uważam, że dieta bez treningu nie ma sensu.
OdpowiedzUsuńHej, poczytaj sobie o cheat meals i cheat days; to jest strategia dobrze znana osobom regularnie trenujacym, ale ma też zastosowanie u osób próbujących trzymać dietę, w skrócie chodzi o to, żeby się raz na jakiś czas nafutrowac, nawet tych zakazanych na co dzień przysmaków BEZ wyrzutów sumienia, ma to dobry wpływ na psyche, a dla ciężko trenujących też walory regeneracyjne; zresztą ja uważam, że dieta bez treningu nie ma sensu.
OdpowiedzUsuńHej, poczytaj sobie o cheat meals i cheat days; to jest strategia dobrze znana osobom regularnie trenujacym, ale ma też zastosowanie u osób próbujących trzymać dietę, w skrócie chodzi o to, żeby się raz na jakiś czas nafutrowac, nawet tych zakazanych na co dzień przysmaków BEZ wyrzutów sumienia, ma to dobry wpływ na psyche, a dla ciężko trenujących też walory regeneracyjne; zresztą ja uważam, że dieta bez treningu nie ma sensu.
OdpowiedzUsuńPo trzykroc masz racje :) a tak serio, wlasnie juz od wielu osob slyszalam, ze to dziala! :)
UsuńW żadnym wypadku nie będę walczyć. Po prostu polubiłam go i dobrze nam ze sobą:-)Grubaski są pogodne:-)))))
OdpowiedzUsuńi nie sa malostkowe! :)
UsuńOj... święte i prawdziwe słowa. Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńtez pozdrawiam :)
UsuńTak się nagadałaś, ze obawiam się o wynik tej walki hi hi. Ale trzymam kciuk! Osobiście postepuje inaczej, żadne tam zamiast, trza sie przemęczyć kilka dni, a potem samo sie stabilizuje, natomiast takie zajadania problemu słodkimi owockami na mnie nie dziala. Pamietam, jak mój mąz nakupował jakichs ziarenek, cukierków, gówien, bo "walczył" z papierosami. Śmiałam się z tego od pierwszej chwili aż do momentu, gdy obwieścił, że bedzie palił, bo lubi ;)))). Pozdrowka!
OdpowiedzUsuńoj tam, oj tam pogadalam sobie troche w mysl zasady, ze krowa, ktora duzo ryczy malo mleka daje... :)
UsuńNałogów raczej nie mam, oprócz nałogu czytania, ale że chęci czasem na coś słodkiego to chyba jest ze mną ok ;)
OdpowiedzUsuńPostanowienia. Czy właściwie działać muszą czy powinny? Każde ma swoje słabości, no mnie daleko do doskonałości a przecież miało być inaczej, raczej ;))
nalog czytania, to zdrowy nalog :) mozna go polecic z czystym sumieniem :)
UsuńSuper header picture.
OdpowiedzUsuńGreetings,
Filip
Thanks, regards :)
UsuńDwa razy musiałam czytać Twój post, aby go zrozumieć i to wszystko Twoja wina w właściwie Twoich nóg. I po co je upubliczniłaś na pierwszym zdjęciu?
OdpowiedzUsuńNie jestem facetem a zrobiły na mnie wrażenie. I do tego ten tekst o obżarstwie, powiem krótko, żryj Aga dalej, figurę masz świetna, świetne nogi , grzesz więc, smakuj życie jak słodycze. Buziole
ale oslodzilas mi wieczor! Ela, miedzy nami mowiac, te nogi - to dla odwrocenia uwagi od reszty ciala. to jedyna czesc mojej osoby, ktora nie tyje wprost proporcjonalnie do ilosci zjadanych slodyczy! :)
UsuńŻeby tylko takie nałogi w życiu ludzie miewali ;-)
OdpowiedzUsuńPS: Jestem zwolennikiem radykalnych cięć i wszystko, co w życiu rzucałam, rzucałam z dnia na dzień i bez oglądania się, ale były to papierosy i cukier w herbacie. Nie wiem, czy słodycze też tak się da, skoro one... nie są aż tak szkodliwe :D
mój mąz tak radykalnie tez papierosy rzucił, ale niestety po roku powrocił do nałogu... :)
UsuńŚwietny post <3 choć nie odchudzam się (bo u mnie bardziej w odwrotną stronę z wagą), to te rady są potrzebne w innych aspektach życia. Choć cytaty i ogólnie ''morał'' znałam od dawien dawna- ciągle o tym zapominam. Bardzo się cieszę, że mogłam przeczytać ten post i na nowo odzyskać jakąś część siebie :)
OdpowiedzUsuńczasami trzeba sobie odświeżać pozytywne treści, bo pamięć jest ulotna! :) sama tak robię! cieszę się, że post się przydał :) pozdrawiam
UsuńWalka nieustanna, ale do opanowania. Tak jak wspomniała: sztuka nie polega na tym by nie upaść, ale po upadku wstać, otrzepać się i znów podjąć walkę. Wiedz, że jest to możliwe, a po pewnym czasie człowiek się dziwi, że było to takie proste.
OdpowiedzUsuńTrzyma kciuki w tym egzorcyzmowaniu nałogów:-)
egzorcyzmowanie nałogów :) bardzo podobaja mi się Twoje okreslenia. To niech moc bedzie ze mną: idę zrobić sobie napój z dżdżownicy (nie nie, zartowalam! z ogorka, pietruszki, imbiru i cytryny) i żal za słodyczami zajem następnie pomarańczą, będę twarda sztuka! :) pozdrawiam!
UsuńEch kobito, najpierw, po przeczytaniu tego posta zjadłam kilka ptasich mleczek. Przez ciebie!!! :)
OdpowiedzUsuńSłodyczy nie kupuję i nie jadam, wolę cista z bitą śmietaną. Ale świąteczny czas obfitował w ilości przynoszonych skądś słodyczy i tak się tego nazbierało, że od czasu do czasu coś podjem. Ale właściwie to one są niedobre. Sztuczne jakieś...
Potem pozastanawiałam się nad treścią. Mam taką teorię popartą praktyką, że suma nałogów jest constans, co oznacza, że jak robię sobie detoks od któregoś z nich (np. kawy), to w to miejsce pojawi się coś innego. I tak mam zawsze!!
Poza tym wiem, również z teorii i praktyki, gdyż jestem dietetykiem medycyny chińskiej, że nałogowe obżeranie się słodyczami jest reakcją na niedobory energii, szczególnie w śledzionie, a to się da leczyć!!!:)
Ja swoich demonów nie zabijam, nie dają się, za to je zaakceptowałam, wiem że są, ale i tak robię swoje. Im to wystarcza, nie czepiają się za często:)
ooo, bardzo ciekawa rzecz powiedziałaś! i co z ta moja sledzioną, musze się tym głębiej zainteresować! :) dziękuję!
UsuńSłodycze zastąpiłam owocami. I mam ten nawyk wieczorny, że właśnie wtedy lubię zjeść jakiś owoc :)
OdpowiedzUsuńwłasnie za chwile sięgnę po soczysta pomarańczę :) dobranoc! :)
UsuńSłodycze zastąpiłam owocami. I mam ten nawyk wieczorny, że właśnie wtedy lubię zjeść jakiś owoc :)
OdpowiedzUsuńRównież walczę z ogromną słabością do słodyczy...i z trwonieniem czasu na głupoty :-P Czy też "rozwlekaniem" go niepotrzebnie przy najprostszych czynnościach. Z tym ostatnim zmagam się wręcz permanentnie, ale walczę. Oj walczę odkąd pamiętam- oby wreszcie niebawem z sukcesem :-P
OdpowiedzUsuńraźniej walczyć ze świadomością, że inni też walczą :) powodzenia! :)
UsuńNo widzisz, a ja się już poddałam w walce z cukrem, a Ty mi serwujesz taki kop motywacyjny. Spróbuję jeszcze raz, a co!
OdpowiedzUsuńto do dzieła, niech drobne upadki nas nie dyskwalifikują :) juz nie pamiętam tego batonika co go dziś zjadłam, zaraz wypiję napój z warzyw i owoców do łóżeczka :) zrehabilituję się :)
UsuńAch te słodkie ,zabójcze, wieczorowe demony - pokonuję je bronią -CHROM. Pozdrawiam serdecznie.:)
OdpowiedzUsuńchrom... hmmm zabrzmiało intrygująco! pozdrawiam!
UsuńPost dla mnie :) Słodycze ... ach, niech je ziemia pochłonie :) Lubię i raczej nie żałuję sobie :)
OdpowiedzUsuńto witaj w klubie... :) w kupie raźniej :)
UsuńA ja niektore demony polubilam ... i tak sobie teraz zyjemy razem ;) :)
OdpowiedzUsuńwiesz, że w tym jest metoda... :)
UsuńNie lubię postanowień długodystansowych. Zresztą w ogóle nie lubię postanowień , a już najbardziej w kwestii odchudzania. Co robię? Wstaje rano i zakładam, że dzisiaj rano dzień bez słodyczy albo, że dzisiaj tylko warzywa itp. Oczywiście czasem i tego nie dotrzymuje ale staram się każdego dnia...:-)
OdpowiedzUsuńświetny pomysł, dajesz mi dobry przykład, też tak próbuję. pozdrawiam :)
UsuńOj! Dopadają mnie takie demony, walczę z nimi z różnym skutkiem...pozdrawiam...
OdpowiedzUsuńTo tak jak ja... Nikt nie jest idealny :) pozdrawiam serdecznie!
Usuń