Łapać liska! część 1
Kilka dni temu, jadąc do pracy zobaczyłam na
wielkim skrzyżowaniu, w samym środku ruchliwej dzielnicy, miotającego się
między pędzącymi samochodami przerażonego lisa. Z trudym wyhamował tuż przed
maską mego auta i popędził w przeciwnym kierunku. Mam nadzieję, że udało mu się
ujść z życiem. Wyglądał na zupełnie zdezorientowanego w złowrogiej dżungli
miasta.
Bruksela posiada wiele wielkich zielonych
przestrzeni, choć na pierwszy rzut oka tego nie widać. Dlatego bynajmniej nie
zdziwił mnie widok lisa w mieście i nie jemu poświęcony jest mój post. Nie trzeba
sugerować się tytułem, bo te często bywają mylące.
Gdy moje oczy na sekundę spotkały się z
przerażonym wzrokiem zwierzęcia, zdałam sobie sprawę, że już kiedyś widziałam
takie żółto-bure dzikie ślepka… Przypomniała mi się pewna “lisia” historia z
Polski…
W naszym tamtejszym domu nie jesteśmy
częstymi gośćmi, dlatego też nasza posesja stanowi ( teraz troche rzadziej, bo
jest ogrodzona) azyl dla wszelkiej maści psich i kocich przybłęd. Zwłaszcza
ciężarne suczki z upodobaniem powijały tam swoje młode w zaciszu starej
piwniczki lub pod rozwalającą się wiekową bryczką, dopóki się całkowicie nie
rozpadła.
Obok naszego domu, w sąsiedztwie znajduje się stara,
podtrzymująca się przed upadkiem resztką
spróchniałych desek stodoła. Bo ku zniesmaczeniu miejscowej ludności
zbudowaliśmy swój dom nie w porządku, po bożemu, przy drodze, ale w głębi
podwórza, z dala od ciekawskich oczu, “tam gdzie u normalnych ludzi chlewy i
stodoły stoją”.
Niekwestionowanym samozwańczym, królem podwórza
był mały drobny piesek, na którego miejscowi wołali Kajtek. Jest on obecnie
członkiem naszej rodziny. Przeżył jedynie dzięki temu, że był zawsze szybszy od
ludzi, którzy chcieli go zabić. Dzięki niebywałej inteligencji i intuicji nie ufał
za grosz, nawet tym, którzy rzucali mu jedzenie. Połamane żebra i przetrącone
łapy raz na zawsze przekonały go, że człowiek, to niestabilne emocjonalnie
zwierzę, co dziś rzuca chlebem, a jutro kamieniem.
Widząc jego nieufność i dystans wobec mnie,
nie próbowałam go na siłe obłaskawić. Wystawiałam pełną smakowitego jedzenia
miskę i wołałam jego imię. Przybiegał od razu. Zapadłe boki i wystające kości
świadczyły o tym, że raczej mu się z dobrobytu nie przelewa. Tym bardziej
zaskakujące było jego dziwne zachowanie. Trącał jedzenie noskiem, udawał, że
je, jakby nie chcąc mi zrobić przykrości, a jednocześnie rozglądał się
niecierpliwie dookoła. Najwyraźniej grał na zwłokę.
Ki czort! - Zachodziłam w głowę. – Coś mi tu
nie gra.
Ale nie będzie mnie tu mały, czarny piesek za
nos wodził – pomyślałam i następnym razem zostawiłm miskę a sama udałam się do
domu i dyskretnie z kuchennego okna podglądałam podwórko. Jak tylko zniknęłam
za drzwiami, na krótki sygnał Kajtka pojawiła się Ona. Sunęła bezszelestnie,
kocimi miękkimi ruchami, obserwując bacznie otoczenie. Zastygłam za zasłonką...
cd nastąpi w najbliższą sobotę...
ja chcę już ciąg dalszy!! moim skromnym zdaniem żaden zwierzak nie pokocha człowieka tak, jak właśnie taka przybłęda. wiem co mówię sama miałam najukochańszego i najwierniejszego przyjaciela właśnie taką brzydką wychudzoną psinę której nikt nie chciał. tata ją wykąpał, nakarmił i dał na imię Pelaśka bo taka była brzydka. ale tak kochana i mądra. tęsknię za nią. ale dzięki temu szanuję każdą osobę która nawet w najmniejszym stopniu pomaga takim bezbronnym istotkom :)
OdpowiedzUsuńWeronika, mam dokladnie taki sam swiatopoglad, szanuje ludzi wrazliwych. Mysle, ze nasz stosunek do zwierzat, odzwierciedla nasz stosunek do innych ludzi. Czlowiek, ktory krzywdzi istoty slabsze od siebie, jakimi sa zwierzeta, nie zawaha sie byc okrutnym wobec ludzi.
UsuńA co sie stalo z Pelaska? nie zyje juz? bo piszesz o niej w czasie przeszlym.
mieszkanie na wsi wiąże się niestety z tym, że psy biegają sobie po niej luźno. pies od sąsiada tak pogryzł mojego psa, że pomimo operacji przeżyła tylko tydzień. psa sąsiada uśpiono bo miał już swoje lata, był pochorowany i pewnie dlatego mu odbiło. ale mi to psa już nie wróciło... całe szczęście raz przypadkowo Pelaśka zaciążyła, miała młode i to aż 5. wszystkie rozdaliśmy upewniając się wcześniej że idą do dobrej rodziny ale został nam jeden najmniejszy. po jakimś czasie się do Mini przyzwyczailiśmy i jak przyszedł ktoś chętny na szczeniaka to jej już nie oddaliśmy. mama była wściekła że zostawiamy drugiego psa w domu ale sama teraz by jej za nic nie oddała :)
Usuńtak bylo z moja mama, tez najpierw byla wsciekla jak jej wcisnelam psiaka, a teraz jak dzwonie to w pierwszej kolejnosci przekrzykujac sie opowiadaj jaka to ich Misia madra :)
UsuńPodoba mi się dzianinka w Twoim wydaniu, it kolry, moje ulubione, w dodatku ombre:-)
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na cd historii o Kajtusiu, słodki psiaczek:-) O mamo, ile ja miałam w swoim zyciu psów i kotów....
i wychodzi na to, ze ludzi wrazliwych na los zwierzat jest wokol nas niemalo! az serce sie raduje :)
UsuńWybacz, ale tak się wciągnęłam, że dopiero po przeczytaniu historii wróciłam do obejrzenia zdjęć Twojego zestawu ;-)
OdpowiedzUsuńI nie każ nam czekać na najbliższą sobotę!!! Przecież dobrze wiesz, że Wodniczki są niecierpliwe... :-P
A!, i jeszcze trochę prywaty - Moja Droga, ostatniej nocy miałam tak wyrazisty sen, że hej! Wyobraź sobie, że wyśniłam sobie Ciebie i wspólny wyjazd do Paryża! :-) wszystko było tak realne, tak na wyciągnięcie ręki, nasze zwiedzanie, że cały dzień chodziłam jak w jakimś amoku! ;-) Mam nadzieję, że był to sen proroczy!
Ściskam mocno! (i w duchu życzę wszystkiego naj...wiesz z jakiej okazji :-)) )
Ironio, a propos twej prywaty:
Usuń1) Aga przyznała się u mnie na blogu, ze nie jechała jeszcze tgv, wiec do Paryża proponuje pojechać Thalys'em (to tez train grand vitesse) (bilet kupiony 3 m-ce wcześniej można dostać nawet za 22 € w jedna stronę). W każdym absolutnie odradzam wyjazd do Paryża samochodem, bo się umęczycie.
2) Możecie się tez wybrać za jednym zamachem do Tuluzy, bo symbolem miasta są tam fiolki , a pseudonim laviolette zobowiązuję :)
Pozdrawiam i w razie potrzeby służę poradami w przygotowaniu tego "wyśnionego" przez Ironie wypadu
Ironia, cudny mialas sen, mam nadzieje, ze sie spelni, popatrz, rzucamy haslo a Nika nam pomaga ogarnac, jak to sie teraz mowi, taka podroz- Nika, widze, ze jestes swietnie zorganizowana :) a moze jakies letnie spotkanko na kawe we trzy! ale by bylo! tylko kwestia zgrania sie, pozdrawiam!
Usuńjak juz ustalicie daty, to dajcie znac i zaleznie od tego gdzie wy i ja bedziemy, dolacze do was chetnie na kawke w Brukseli lub Paryzu:)
Usuńw koncu sny (marzenia) sa od tego, zeby je spelniac:)
Lubię wyłapywać u Ciebie takie złote myśli. Dziś będzie to powyższa analogia ze stosunkiem do ludzi i do zwierząt. Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńAGA!!!!!!!!!!!!!!!!! jak możesz!!!!!!!!!!!!! gdzie tam sobota!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńJa jestem "walnięta" pod względem ratownia sierot.... siedze pod płotem w bezruchu by przekonać do siebie trzęsącą się małą puchatą istotkę.... a potem chowam jej dzieci... wnuki....
Zwierzaki towarzyszą mi od dzieciństwa. Najdłużej z nami jest, bo już jedenaście lat, suczka o wdzięcznym imieniu: PESTKA.
OdpowiedzUsuńNie wyobrażam sobie, by nie było jej z nami.
Wlasnie zapoznalam sie z historia Pestki. jest urocza! :)
UsuńWiem, stąd ten mój wpis o niej:-)
UsuńTy to potrafisz budować napięcie!
OdpowiedzUsuńPoproszę o ciąg dalszy:)
Ni to sukienka, ni to sweter jest rewelka:) czekam na nr 2, pozdrawiam
OdpowiedzUsuńRewelacyjnie wyszłaś w płaszczyku na pierwszym zdjęciu;natomiast co do Twojego posta...chyba zacznę zbierać podpisy pod petycją "nakazującą" Ci wydać w formie pisanej Twoich przemyśleń ;-).
OdpowiedzUsuńCo zaś do przybłęd...moje ukochane kotki spędziły ze mną całe swoje życie a połowę mojego;po ich odejściu Tofik został znaleziony przeze mnie na ulicy i..już kolejny rok ożywia dom swoją obecnością.
Twój sukienko-sweter i płaszczyk bardzo mi się podobają:)))zaintrygowałaś tą historią czekam na ciąg dalszy:)))A co do lisów... no cóż ja się właśnie tak nazywam:))))Pozdrawiam bardzo serdecznie
OdpowiedzUsuńŚwietna ta swetro-sukienka:-)
OdpowiedzUsuńA historia pieska baaardzo ciekawa .Czkam na ciąg dalszy...
Jak dobrze, ze teraz już nikt nie nosi kołnierzy i futer z lisów...
OdpowiedzUsuńJakoś nigdy nie miałam futra, po prostu nie mogłabym. A przecież pamiętam te czasy gdy po prostu "wypadało" mieć choć jedno.
No i co z tym ciągiem dalszym? Czemu aż w sobotę? Czy ty wiesz ile rzeczy się u mnie stanie do soboty, no i będę 1200 km stad? :))
Przekonalas mnie :) Jak mi sie uda, to dodam druga czes opowiesci jeszcze dzis lub jutro. zaitrygowalas mnie tymi ciaglymi podrozami? Czy to zawodowo, czy dla przyjemnosci? :) Dzieki za rady dotyczace podrozy, zerknij co napisalam pod komentarzem u Ironii, pozdrowka :)
UsuńPodrozuje prywatnie (mieszkam w dwoch miejscach we Francji, a w tygodniu pracuje w Brukseli). Od czasu do czasu musze tez podjechac do Warszawy. Wiem, wiem troche to szalone zycie, ale tak juz mam, ze nie wybieram najprostszych rozwiazan, a raczej najciekawsze.
UsuńStad tez stalam sie specjalistka od najtanszych mozliwosci podrozowania na trasach Bruksela- Paryz-Perpignan.
Tak jest od dwoch lat. Przedtem (gdy mieszkalam i pracowalam tylko we Francji) przez kilkanascie lat jezdzilam sporo sluzbowo i po prostu mam to we krwi. Dlatego w profilu na bloggerze napisalam zawod : nomadka :)
Ja nie wiem jak można patrzeć w te biedne oczka i robić krzywdę zwierzęciu... to takie przykre! Ale taki pies, jak dozna pomocy, będzie wierny aż po grób! Dosłownie! Znam przypadek gdzie pies za trumną pana wszedł aż do kościoła i uwielbia od tego czasu sypiać przed ołtarzem kościelnym,aż go przed mszą ktoś przegoni!
OdpowiedzUsuńOsobiście nie mam psa,ale kota! Zawsze tak rozpieszczałam swoje koty, że jeden parę lat temu codziennie o tej samej porze wyczekiwał mnie przy furtce domu! Naprawdę dzień w dzień! I wcale nie był głodny,ani na "dzień dobry" ode mnie coś do zjedzenia nie dostawał ;)
O tak , psy strasznie przezywaja odejscie przyjaciela. Bardzo wzruszajaca historia.
UsuńKoty tez sa urocze. Mam na kota ochote, ale z Kajtkiem, ktory cale zycie walczyl z kotami zachodzilby delikatnie mowiac- konflikt interesow... :)
Sweter marzenie! :)
OdpowiedzUsuńBiedny psiak :( Ja przygarnęłam do siebie króla, który miał być pożywieniem dla węża, ledwo uszedł z życiem...Taką wrażliwość się chyba wynosi z domu. U mnie w domu rodzinnym zwierzę było zawsze członkiem rodziny, zabieranym do samochodu razem z nami na wakacje i rozpieszczanym przesadnie :)
No wlasnie, to sie chyba z domu wynosi... krol, ktory mial byc pozywieniem dla weza! Tego jeszcze nie slyszalam. wyznaje taka filozofie, ze jesli juz jakies zywe stworzenie uniknie w cudowny sposob smierci, usmiechnie sie do niego los - to powinno juz w spokoju dorzyc swoich dni, jak pewna kura, ktorej historie kiedys przytocze :)
UsuńCzekam z niecierpliwością na ciąg dalszy tej historii.
OdpowiedzUsuńMoja córka też znosi zbłąkane koty do domu, latem było ich aż cztery.
Piękna jest ta sukienka z dzianiny. Płaszczyk-bombka też pięknie na Tobie leży.
zakochałam się w Twoim sweterku/sukience, jego cieniowanie jest piękne ;)
OdpowiedzUsuńHihi ja też się zakochałam w tej sukience - jest świetna!:)
Usuńp.s.Czekam z niecierpliwością na C.D.historii.Ściskam Cię Aguś:*
Wyglądasz prześlicznie, a na cd czekam z niecierpliwością.
OdpowiedzUsuńzakochałam się w tym swetrze od pierwszego spojrzenia
OdpowiedzUsuńa co jest najdziwniejsze, przede mnie ktoś napisał podobny komentarz
widać, że masz świetny gust :)
Swetro-sukienka piękna!
OdpowiedzUsuńW Poznaniu lisy mieszkają sobie w norach w nasypie przy linii szybkiego tramwaju :)
czekam na cd. historii :)
Brawo, Aguś! Potrafisz trzymać w niepewności - i to aż do soboty! Podziwiam Cię za to, że trzymasz się naszego postanowienia, ja z racji tego, że post pojawił się w poniedziałek - a nie jak planowałyśmy, w sobotę - zdecydowałam, że i środę odpuszczam (powiedzmy, że to będzie taki urodzinowy wyskok). Bardzo, ale to bardzo (!) podoba mi się Twoja sukienka / tunika i płaszczyk w bombkę! Ściskam, Martyna
OdpowiedzUsuńZające, lisy, bażanty doskonale radzą sobie w miejskiej dżungli.Podziwiam zdolności adaptacyjne.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
przepiękna swetrosukienka!
OdpowiedzUsuńNo Kochana teraz w sobotę wszystkie jak tylko otworzymy oczy będziemy tłoczyć się na Twojej stronie. Tylko nie z rób nas w konia i dodaj posta wieczorem haha.
OdpowiedzUsuńSukienka świetna :-)
To będę czekac do soboty. - bo cudnie zaczęłaś...
OdpowiedzUsuńPrzypominało mi się, że kiedyś spotkałam w okolicach cmentarza na Bródnie klempę /tak chyba nazywa się żona łosia / w każdym razie Panią Łosiową - przywędrowała z Puszczy Kampinowskiej - wiesz jaki to był szok jak takie duże zwierzę szło sobie po trawniku przy murze cmentarnym...
Serdeczności Agnieszko!
Fajna opowieść. Zaciekawiłaś mnie bardzo:) Sukienko-swetrek jest super. A kurteczka moja ulubiona:)Masz dar pisania Aga. Buziaki:)
OdpowiedzUsuńFajny swetr akurat na przedwiośnie.Historia Kajtka nadaje się na film dla dzieci pt."Jak to z Kajtkiem było".....Pozdrawiam Aguś Ciebie i Twoje pieski :).Basia
OdpowiedzUsuńNa dalsze przygody czekam!
OdpowiedzUsuńSerdecznosci
Judith
Love It!!
OdpowiedzUsuńKisses
http://couturetrend.blogspot.it/
Ha! Dobrze że zacząłem czytać jak druga część już czeka - zawszeć to lepiej oglądać serial ciurkiem. ;-) Patrząc na drugie zdjęcie muszę zauważyć, że chodzisz podobnie jak ja. Ja też zawsze jedną nogę z tyłu zostawiam, kiedy ta pierwsza jest z przodu. ;-)))
OdpowiedzUsuńTak, poza tym chodze bardzo energicznie i zamaszyście i bywa, że sie na prostej drodze przewracam... cóż, juz tak mam!
Usuń