Blondynka na szlaku.
Gdybym wcześniej wiedziała, ze mam wdrapać się na Trzy Korony lub przejechać 37 km tylko z małymi postojami, kto wie, czy nie złamałabym się… Na szczęście moja siostrzyczka ze swoim mężem podeszli nas psychologicznie I starannie przygotowali się do wyprawy. Chwała im za to! Warto było! Owszem, zdarzyły się chwile drobnego załamania, jak to przy pierwszym podejściu do Trzech Koron. Nie jest ono zbyt zachęcające: błoto, strome zbocze, kamienie. Juz po przejściu paru metrów byłam porządnie zapocona. Katem oka dostrzegłam mego zbiedzonego męża, którego mina wyrażała wielka determinacje i walkę ze sobą. Zbyt dobrze go znam, widziałam wręcz myśli kotłujące mu się pod czaszka, minkę miał niemądrą jak mały chłopczyk I najwyraźniej zastanawiał się jak tu czmychnąć I wytłumaczyć się nagłą niestrawnością lub bolącym kolanem. Na szczęście moja siostra również rozszyfrowała jego pokusy I strategicznie postanowiła być “zamykającą” naszej grupy. Wspierała mego mężusia słowem i wspólnym sapaniem. Ja starałam się być na przodzie, bo w swojej sprytnej blond głowie wydedukowałam, ze pierwsi mniej się meczą i dłużej odpoczywają, ot co! No i ciężko mi się sapało pospołu z mężem.
Zdobyliśmy 3 Korony, będąc z siebie bardzo dumni, chociaż mój mąż rozbrajająco wyznał, gdy siedzieliśmy już późnym wieczorkiem w knajpie popijając grzane wino, ze jednak nigdy nie zrozumie do końca ludzi, którzy włażą w pocie czoła 3 godziny na czubek góry, po to tylko by z takim samym trudem 3 godziny z niej złazić…
No cóż, jego rożnych dziwactw tez inni mogą nie rozumieć...
Moja siostra stwierdziła, ze się sprawdziliśmy na szlaku, a szwagier zawyrokował, ze stać nas na dużo więcej. Juz opracowują nowy szlak na przyszłe wakacje………..
spływ Dunajcem
po słowackiej stronie...
Komentarze
Prześlij komentarz