"Tam gdzie serce, tam mój dom"
To moje uwite, na miarę moich na ten czas możliwości – najlepsze, jedyne w danym momencie miejsce na ziemi.
Niektórzy zarzucają mi, że nie jestem sentymentalna. To nie tak. Jestem nawet za bardzo czasami, dlatego nie robię radykalnych kroków w niektórych sprawach, w których trzeba być bardziej stanowczą. Dlatego nie przecinam pępowiny z niektórymi ludźmi, miejscami, stanami duszy – choć powinnam.
Coś innego sprawia, że opuszczam bez żalu moje gniazda. Coś innego sprawia, że pozwalam odchodzić ludziom i sama odchodzę. Życie jest podróżą, a to ciągle nie jest mój port docelowy. Może jest takie jedno miejsce na ziemi, może dwa, ale i tego nie wiem jeszcze na sto procent. Co, jeśli wiatr zmieni kierunek i podryfuję w inną stronę świata, życia, w inną stronę siebie?
Niczego nie można być w życiu pewnym poza śmiercią i podatkami, jak mawia mój znajomy księgowy. I ja mu wierzę! Miejsc ni ludzi nie można przywiązywać do siebie, ani siebie do nich. Zatrzymywać – dobre wspomnienia – tak, ale nie ludzi. Gdy przychodzi czas – na czas, nie trzeba żałować. Wiem, to jest bezlitosne i nie jest łatwe. Ale jedyne - możliwe. Jedyne - rozsądne...
Jesteśmy częścią czyjejś drogi, jak inni są częścią naszej. Nie przeszkadzajmy innym i sobie wypełniać naszych dróg. Jedynie co możemy zatrzymać w sercu to ich wspomnienie. Dobre wspomnienie.
Przyczyna opuszczania bez żalu miejsc, które kocham bezgranicznie jest bardzo
prosta. Dom jest tam, gdzie ja jestem, gdzie jest w danej chwili moje serce, myśli, ciało. Najpiękniejsze cztery ściany nie są w stanie zapewnić domu, gdy
nie ma tam moich uczuć, emocji, przeżyć...
Dlatego jadąc do Belgii „tylko” na rok ciągnęłam ze soba ulubiony zielony
dywan z mego pokoiku, koszmarnie kiczowaty świecznik zrobiony z poroża jakiegoś
rogatego zwierza z napisem: „Pamiątka z Białowieży” i... moją wędrowną
biblioteczkę. Książki. Również te z pożółkłymi, naderwanymi kartkami.
Świadkowie mego dzieciństwa. W ich towarzystwie czuję się bezpiecznie na końcu
świata.
Mój dom jest również tam, gdzie jestem członkiem miejscowej biblioteki.
Nawet jeśli nie znam słowa w danym języku. Procedura zapisania się, daje mi
poczucie przynależności. Swoista inicjacja. Obrzęd rozpoczynający nowy etap
życia. Inna sprawa, że są biblioteki, których próg przekraczałam tylko raz, by
się zapisać. Następnie zbyt szybko musiałam wyjechać.
Podczas moich przesiedleńczych podróży zdarzały się zabawne sytuacje, jak
ta, gdy na granicy, niemiecki celnik odstawiał na bok ciężki worek i mówił
zdecydowanym głosem:”Kartofeln – nie wolno!” , albo na pytanie o wiadro z
kapustą kiszoną (no bo jak wigilijne potrawy bez polskiej, kiszonej kapusty?):”Was
is das?”, mój mąż, ku uciesze całego autobusu Polaków odpowiadał wzruszając
ramionami: „Kapusta i kwas.” A Niemiec nie rozumiejąc z obrzydzeniem na twarzy
odstawiał jak najdalej cuchnące wiaderko.
Tak... Każde miejsce niesie ze sobą wspomnienia, zapachy. Jakie skojarzenia
zapadły w Waszej pamięci związane z nowymi miejscami, gdy postawiliście
pierwszy raz stopę na nowym, może docelowym lądzie Waszej życiowej podróży?
Jakie uczucia Wam wtedy towarzyszyły? Jakie nadzieje? Jakie zapachy?
Pierwszy dzień w Brukseli. Październikowe popołudnie. Zachowałam je w
pamięci jako szare i deszczowe, choć mąż upiera się, że była wtedy piękna,
słoneczna jesień. Nieważne. Z całą pewnością zgadzamy się co do tego, że na
placyku, na którym nas wysadzono znajdowała się maleńka stacja benzynowa
(istnieje tam do dzisiaj), w okienku drzemał stary Arab, a po brudnej zamazanej
szybie niemrawie łaziła senna mucha. To nie była jedna z najlepszych dzielnic Brukseli. Nawet średnia nie była... Ale dla nas w tamtym czasie - jedyna możliwa. W nozdrza uderzył mnie dziwny zapach, którego
nie znałam i którego nie potrafiłam zidentyfikować. Dziś wiem, że to był... slodkawy
zapach śmieci wysypujących się z plastikowych białych worków. Wiatr je tarmosił
i bezceremonialnie roznosił po całym placu. Był akurat dzień ich wywózki –
dzień „publa”... (poubelles: fr.: śmieci).
Minęło bardzo wiele lat, ale
słowo „Bruksela” wywołuje u mnie ciągle wspomnienie tamtego pierwszego dnia. I
przywołuje dziwny, charakterystyczny zapach śmieci. I wspomnienia stają w
oczach jak żywe...
Cdn.
Podobno Ludzie, którzy się często przeprowadzają starzeją się znacznie wolniej !! Ojciec Czas nie może namierzyć Ich nowych adresów...;o)
OdpowiedzUsuńOj jak pięknie powiedziane! :) to jestem chyba takim wiecznym uciekinierem ;) pozdrawiam!
UsuńPrzeczytałam z wielkim zainteresowaniem. Cóż ja, 55 lat żyję w tym samym miejscu, nawet w czasie studiów zawsze wracałam z Krakowa do tego samego domu na wsi.
OdpowiedzUsuńgordyjka mnie nastraszyła:-) ojciec czas ma mój dokładny adres!
to p[o znajomości przymknie na Ciebie Basiu oko :) Ojciec Czas, oczywiście! :)
UsuńBasiu...Zmień makijaż, ubierz czapkę...Ojciec Czas to Facet (wzrokowiec)...;o)
UsuńMam dokładnie takie samo podejście do życia - nie należy zbytnio przywiązywać się do miejsc ani do danej sytuacji. Wszystko płynie....przekonałam się już o tym wiele razy. Lubię te swoje (nasze) przeprowadzki, bo każda z nich daje nam coś nowego, czegoś nowego uczy, formuje nas, pokazuje dystans....chyba nie potrafiłabym jeszcze zarzucić kotwicy, jeszcze nie pora.
OdpowiedzUsuńto przybij piątkę, Madziu! :)
UsuńBardzo mądry wpis, przyjemnie czyta się takie rzeczy. :-)
OdpowiedzUsuńdziękuję :)
UsuńBardzo podoba mi się Twój wpis ale zemną jest inaczej:)))nigdy się nie przeprowadzałam i mam nadzieję że nie będę musiała tego robić:)))cóż każdy inny:))))Pozdrawiam serdecznie:)))
OdpowiedzUsuńWiem, wiem, ludzie dzielą się na takich co ich po świecie gna i takich co zapuszaczają korzenie od razu, moja siostra jest podobna do Ciebie Reniu :) kocha stabilizację, choć zarazem lubi podróżować, ale zawsze wracać do tego swego jedynego miejsca na ziemi :)
UsuńWybywałam na różny czas w różne miejsca. Pamiętam każdy pierwszy dzień w nowym miejscu, ale pamiętam też, że nigdzie nie czułam się "u siebie", zawsze czułam, że to tylko tymczas, zawsze wracam do Kołobrzegu i... tak już chyba zostanie :)
OdpowiedzUsuńMam takie swpje miejsce gdzie pewnie osiąde i gdzie ładuję akumulatory, ale pomieszkuję w różnych miejscach i bez żalu zostawiAM kolejne przystanie :)
UsuńJa tez jestem takim wiecznym wędrowcom . Ale po drodze odkryłam ,ze dom tak gdzie rodzina . mój maź i córki ... Choc zapewnienie ciagłości i bezpieczeństwa dzieciom jest równie dominujące . Znaczy chetnie pomieszkalabym już gdzieś ;) indziej ... Ale wiem że Luksemburg jest domem dla moich dziewczyn . Wiec w ramach wyrównania jeżdzę do pracy we Francji .. Ale nie wykluczam ze za rok w Belgii ;)
OdpowiedzUsuńOj, tak Ty Aniu jesteś obiezyświatem :)
UsuńTam gdzie serce tak nasz dom - pięknie to napisałaś Agnieszko. Ja przeprowadzałam się parę razy, takie życie ale każde nowe miejsce traktuję jak coś wyjątkowego, to mój dom...buziaki...
OdpowiedzUsuńno właśnie, każde miejsce na ten czas - wyjątkowe, bo wkładamy w nie serce... miłego dnia Basiu
UsuńBardzo ciekawe przemyślenia. Ty zawsze piszesz tak pięknie, że aż miło poczytać i odpłynąć. Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńwzruszyłam się Maks! dziękuję, miłego dnia! :)
UsuńDo pewnego okresu życia należałem do "wędrowców" - kilka lat tu, kilka tam, parę jeszcze gdzie indziej. Nie ode mnie zależały te zmiany miejsc zamieszkania. Ale do wszystkich mnie ciągnie, śnią się po nocach, bo wszędzie zostawiłem cząstkę swojego życia, przyjaciół, ze wszystkimi wiążą się jakieś wspomnienia - dobre obok złych, ale pouczających. Jestem sentymentalny. Chociaż juz osiągnąłem stabilizację życiową i moja ostatnią zmianą miejsca zamieszkania będzie moment śmierci (ciało na cmentarz, dusza do... chciałbym do nieba, ale pewnie i czyściec trzeba będzie zaliczyć). Zawsze ciekaw byłem tych nowych miejsc zamieszkania i sytuacji z nimi związanych. Teraz także ciekaw jestem tego ostatniego momentu, ostatniej przeprowadzki. Pozdrawiam Agnieszko
OdpowiedzUsuńprzychodzi taki dzień, gdy trzeba osiąść... i to też naturalna kolej rzeczy Tomaszu, pozdrawiam bardzo serdecznie! :)
UsuńAle Ty masz jeszcze przed sobą długą drogę, wiec wędruj. Ja już na horyzoncie widzę metę. Zapraszam do siebie.
Usuń:) no co Ty, z tym jest różnie, bo każde wedrowanie jest inne i nie wiadomo, kiedy zobaczy się horyzont, nie mówiąc o mecie :) byłam u Ciebie niedawno, odwiedzalam starsze posty, ale jeszcze wpadnę niebawem znowu :) dobranoc:)
UsuńPamietam to pierwsze wrazenie w Australii, wychodze z lotniska na zewnatrz i powietrze, co to za przejrzyste powietrze, takie czyste, jasne, ale najbardziej pasuje mi widziec je jako przejrzyste. Stanelam jak wryta, uwierzyc nie moglam ze powietrze moze byc takie czyste i niebo takie niebieskie. Teresa
Usuńaż się uśmiechnęłam do Twego komentarza Teresko :)
UsuńCzasem zdarza mi się zmieniać gniazda - bardzo spodobała mi się Twoja inicjacja z kartami bibliotecznymi. Biorę to dla siebie - dziękuję
OdpowiedzUsuń