Niech żyje bal!
Ten tekst
pojawił się na blogu trzy lata temu. Ale uznałam za potrzebne, by trochę
zmodyfikowany, ujrzał ponownie światło dzienne w tym szczególnym czasie... Tak jakoś czuję,
a na czucie nie ma rady...
Znowu listopad i Wszystkich
Świętych. Myśli na wzór stada czarnych, cmentarnych kruków zaczynają
krążyć wokół tych, których kochaliśmy, nienawidziliśmy, lub ledwie
znaliśmy. I zdziwienie, że aż tyle ich już jest po tamtej stronie. A nam ciągle
orkiestra gra...
W ten dzień, o ile to możliwe
staram się być w naszym miasteczku. Wracam tam ze świata, choćby na krótko.
Chłód poranka, zapach zniczy i hortensji. Zapach życia i śmierci. Jeszcze tylko
małe miasteczka zachowały to misterium przemijania. Paradoksalnie ta namacalna obecność
śmierci daje mi poczucie życia.
Chciałam wam opowiedzieć o
śmierci. Takiej normalnej, jak być powinna. Nie w torturach, nie za zakrętem
drogi, nie przedwczesnej. Takiej zwykłej, ze starości... Chociaż kult
młodości zepchnął umieranie na margines życia.
Dosłownie.
Nie chcemy się starzeć, a tym bardziej umierać.
Wypełniacze zmarszczek i
botoksy na krótką chwilę zagłuszają lęk. Ale nie na długo. Koniecznie chcemy
odchodzić ładnie, mimochodem, gdyby to było możliwe - opuszczalibyśmy życie po
angielsku, niezauważeni, żeby broń Boże – nie psuć humoru tym co się jeszcze
bawią na balu.
Czy można o śmierci mówić pogodnie?
Zapytajcie o
to Oskara, tego od Pani Róży. Dzieci tak prosto, bez znieczulenia oswajają sytuacje,
które dla dorosłych są nie do przeskoczenia.
Dla mnie zaś
lekcji zaprzyjaźnienia się z tym tematem udzieliła wiele lat temu pewna
staruszka. Miałam szczęście być jej
siostrzenicą.
Prosta,
wiejska kobieta, nie posiadająca żadnego dyplomu wyższej uczelni.
A jednak, niejednego
specjalistę od spraw ostatecznych i tych doczesnych też, mogłaby wiele nauczyć.
Skąd czerpała
tę mądrość? Nie wiem.
Może z
tysięcy przeczytanych książek podczas bezsennych nocy?
Może sama z siebie? Może
przyszła już z tą wiedzą na świat?
Może trzeba było stracić kogoś
najważniejszego w życiu: ciało z ciała, krew z krwi, by zmienić perspektywę
postrzegania życia? I zacząć dostrzegać to, czego nie widzą inni? Stać się
mędrcem? Nie potrafię dziś wam na to odpowiedzieć...
Pewnego dnia
zdecydowaliśmy się zabrać ją do naszego - małego wówczas
mieszkanka w bloku. Patrzono na nas z dezaprobatą. Jak możemy robić coś takiego
swemu dziecku. Doradzano nam szeptem dom opieki. W związku z zaistniałą
sytuacją nasz, wówczas sześcioletni syn musiał odstąpić swój pokój starej
cioci, a sypiać z nami w drugim - pełniącym jednocześnie rolę salonu, jadalni i
sypialni. Tak dobrze wszystkim znane polskie realia.
Wyrodni
rodzice, bez wyobraźni, pozbawiający dzieciństwa swego jedynego
dziecka…
Będzie patrzyło na umierającą
ciotkę.
Okrutne? Prawdziwe.
A ja
instynktownie czułam, że to najlepsza z moich życiowych decyzji…
Najlepsza z
inwestycji w rozwój mego synka. Choć nie potrafiłam tego wytłumaczyć w
racjonalny sposób.
Wkrótce okazało się, jak bardzo
miałam rację.
Tracąc odrobinę przestrzeni maluch
zyskał znacznie więcej:
poczucie ciągłości pokoleń, bezpieczeństwo,
przyjaciela i powiernika,
który z największym szacunkiem i jednocześnie
mądrym dystansem
słuchał śmiertelnie poważnych dziecięcych problemów.
My młodzi rodzice, sami wiecie... brakuje nam cierpliwości, czasu, uwagi. Choć
często zdaje nam się, że wszystkie rozumy pozjadaliśmy i nikt nas nie będzie
pouczał jak wychowywać własne dzieci. Ona nie pouczała. Zwyczajnie, uważnie
była.
Długie, wieczorne rozmowy przy wspólnej grze w
warcaby ukształtowały pierwsze świadome spojrzenie mego dziecka na
świat. Jego pierwszy światopogląd.
Często przysłuchiwałam się tym
dyskusjom przez uchylone drzwi. Niekończące się egzystencjalne pytania i
cierpliwe, wyczerpujące odpowiedzi. Nie potrafiłabym poradzić sobie lepiej!
Wobec
niektórych dziecięcych pytań, wszystkie przeczytane przeze mnie psychologiczne podręczniki nadawały się psu na budę...
Niełatwo jest
mówić uczciwie o trudnych rzeczach.
Bez unikania prawdy, ale też
bez odzierania świata z jego piękna i poezji. Ona jakimś dziwnym szóstym
zmysłem mówiła tylko tyle ile trzeba, nie za dużo, nie za mało. Umiała
zatrzymać się dokładnie w porę: powiedzieć niepopularną prawde i jednocześnie
nie urazić.
Zaczęłyśmy smakować nasze
wspólne życie pod jednym dachem jak najlepszy kawał tortu! Uczyć się siebie
nawzajem. Dwie kobiety i dziecko. (Mój
mąż często wyjeżdżał). Dobra okazja by się poznać, w sumie byłyśmy sobie obce.
Najpierw byłam zbyt mała,
by cokolwiek rozumieć z jej życia
pełnego bólu i zranień. Rodzice chronili mnie przed tą mroczną, rodzinną
historią. Później na długo świat się o mnie upomniał. Dałam mu się porwać i
uwieść. Zwrócił mnie ukształtowaną, dojrzałą mentalnie, choć wiekiem ciągle
młodą kobietą. Przypatrywałam się mojej ciotce uważnie i... z zachwytem! Była tak cudownie zorganizowana, asertywna, taktowna, dyplomatyczna. Dumna i
niezależna. Rzadko idąca na kompromisy. Byłam jej przeciwieństwem, a może...
tak tylko mi się wydawało.
Wielką frajdę sprawiało nam
wzajemne obdarowywanie. Nie, nie chodzi tu o rzeczy. Gdy po raz pierwszy od lat
jadła śniadanie w towarzystwie, innym niż własne, gdy planowałyśmy obiady, gdy
oglądałyśmy wspólnie filmy, gdy przypilnowała mi dziecka, gdy musiałam zostać dłużej w
pracy. Po prostu: banalne celebrowanie codzienności. Cieszyła się dawno utraconym
rodzinnym życiem. A teraz na dodatek dostała w bonusie od losu córkę i syna w
jednym. (Kochała mego męża jak własne dziecko.) I najważniejsze: wnuczka! Ja
zyskałam podporę i punkt odniesienia. Mój synek
otrzymał najpiękniejszą lekcję tolerancji i wrażliwości. Wszyscy byli
bardzo happy.
Ale niestety,
tej opowieści nie można podsumować:”żyli długo i szczęśliwie”. Nie ma ona pięknego
zakończenia. Wkrótce zaczęły się przysłowiowe schody.
Umierała brzydko. Rak.
Banalnie. Gasła w oczach.
Zaczęły się pampersy, nocne
robienie zastrzyków.
Upokorzone niemocą i brzydotą
choroby ciało, od którego wzrok odwracał wzrok, budziło litość. Nawet gdy wymykało się woli
ducha to do końca była zdyscyplinowaną, wymagającą w stosunku do siebie i
otoczenia. Taka przedwojenna kindersztuba. Pozostać w pamięci bliskich dumną kobietą.
Wymagała. Egzekwowała. Nikomu, z sobą na czele nie dawała taryfy ulgowej. Nie
cierpiała ckliwości. Mam to po niej. Chowam swoją wrażliwość głęboko i nic mnie
tak nie upokarza jak moje przy kimś własne łzy.
Rzadko mówiła o sobie. Kiedyś raz
tylko, gdy zginął znajomy, młody chłopak, schwyciła mnie swoją kościstą dłonią
za nadgarstek i powiedziała z mocą:
„Nigdy nie wierz, gdy ktoś Ci
mówi, że mija czas i zabliźnia rany. Są rany co otwierają się co noc i nie ma takiego czasu co mógłby je
zabliznić...” Po jej pooranej zmarszczkami twarzy spłynęła jedna udręczona łza.
Śmierć
traktowała jak ekscytującą ostatnią podróż, przejście,
spotkanie. Była duchem bardziej tam, niż tu. Choć do końca nie wiadomo co jest
za tymi drzwiami, nie czuła lęku. Była przygotowana. Żyła dobrze. Pielęgnowała
prostotę. Nie musiała się niczego wstydzić. Wszystkie sprawy zapięła na
ostatni guzik.
Kierowała się w życiu kilkoma
elementarnymi zasadami. Im prościej, tym lepiej. Wyprzedziła trochę swoje
czasy, bo moda na minimalizm, wybuchła z impetem długo po jej śmierci. Jej
słabnące ciało było pewną niedogodnością jak znoszone uwierające ubranie,
które chciała wkrótce z siebie zrzucić. Ale umysł był pogodny. Nasz dom NIGDY nie
był smutny.
Może to
zabrzmi makabrycznie,(ale wierz mi, że tak nie było):
lubiła planować swój
pogrzeb.
Przy
filiżance porannej kawy, rozpoczynała swój ulubiony temat:
„To gdzie kochanie POSTAWIMY
trumnę? „
Przygryzając ciasteczko, udzielała
mi szczegółowych instrukcji.
Jakie mają być kwiaty, trumna -
najprostsza, bo przecież tam gdzie idzie nie potrzebuje blichtru.
Dolewając kawy, spierałyśmy się o detale, zmieniałyśmy decyzje. A czas się
zbliżał nieuchronnie... Obie zdawałyśmy sobie z tego sprawę...
Z nastaniem jesieni nasze
rozmowy przy kuchennym stole , gęstniały, intensywniały, nabierały ciężaru,
przechodziły w konspiracyjny szept. Pamiętaj... Pamiętam... Uspokajająco kładłam
jej rękę na ramieniu. Gdy, dokuczliwy ból tracił na sile, nasz dom na nowo
rozbrzmiewał perlistym śmiechem i żartami. Jakby śmierć wcale nie ostrzyła kosy
za rogiem.
W początku grudnia gęsty śnieg
otulił grubą kołdrą ziemię. Gdy wracałam do domu widziałam w oknie jej
nieruchomą postać. Siedziała tak godzinami patrząc na przyblokowy parking. Tego
roku Wigilia była szczególnie uroczysta. Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę z jej
powagi. Ciocia uparła się wyśpiewać wszystkie znane sobie kolędy. Jej głos nie
znosił sprzeciwu. W końcu był to jej solowy śpiew, a my siedzieliśmy jak
niepyszni, nie wiedząc jak się zachować wobec tak nietypowego pożegnania.
Później czule obejmowała nas wszystkich wzrokiem. Najdłużej zatrzymała się na
osobie naszego syna. Jej oczy na chwilę nabrały wilgotnego blasku. Za chwilę przywoła się do porządku,
strzepując niepotrzebną, bezradną czułość.
Wiosna przyniosła ze sobą
ciepło, ale nie nadzieję. Na słup wysokiego napięcia naprzeciw naszych okien
powróciły bociany. Gorzej było z wolą życia, która nieubłaganie gasła jak
dopalająca się świeca. Nasz próg przestąpił nieproszony gość. Na imię było mu
Przygnębienie.
Nasza ciocia
wkrótce zaczęła wymagać specjalistycznej opieki.
Nie miałam odpowiednich
medycznych środków by zadbać o nią należycie w domu. By uśmierzać ból, który
bezwstydnie zaczął się upraszać o swoje. Nasze życie przeniosło się do
szpitala. Dosłownie. Bez praktycznej pomocy moich bliskich, ciężko byłoby mi to
ogarnąć. Bez fachowej pomocy kolegi, który z racji swego zawodu opiekował się
moją ciocią. Bez pań salowych, które memu zmęczonemu dziecku wciskały w rękę słodką
drożdżówkę na szpitalnym korytarzu...
Dom stał się hotelem do zregenerowania
sił po krótkich nocach. Bez niej był trochę obcy. Już nikt z nas nie pamiętał
jak wcześniej wyglądało nasze życie. Ona, jak kapitan tonącego statku, do końca
czuwała nad wszystkim.
Przerażała i irytowała moją
mamę, a swoją siostrę powtarzając z uporem,
że będzie z nami tylko do
maja. Jak można być tak noszalancko pewnym daty
swojej śmierci!
Siłą woli rozstała się z życiem pierwszego dnia tego pięknego miesiąca...
Czekała cierpliwie, aż wrócę z ważnego wyjazdu. Bo przecież obiecałam, że
wrócę. A ona obiecała, że bez pożegnania nie odejdzie. To naintymniejsze, wspólne
chwile, które dane nam było przeżyć... Myślałam, że usnęła wymęczona nierówną
walką. Ciągle wydawało mi się, że leciutko oddycha. Dziś uśmiecham się, myśląc
jak byłam naiwna. Ale w końcu po raz pierwszy byłam obecna przy śmierci i nie
miałam pojęcia, że życie tak mało spektakularnie opuszcza ciało. Odeszłam na
paluszkach by jej nie zbudzić...
Na
przestrzeni życia, żegnałam jeszcze wielu przyjaciół. Różnych narodowości, wyznań, poglądów. Wierzących i
ateistów. Zawsze z przeświadczeniem, że dany nam był kawałek wspólnej,
fascynującej podróży. Z uczuciem niedosytu, że nie w porę. Nigdy nie jest
odpowiednia pora…
Tutaj też mam „swoje” groby,
swoich ludzi z tego miasta. Czuję ich obecność gdzieś tam w tyle głowy. Gadam z
nimi gdy jadę rano do roboty. Mój samochód
wysłuchał wiele dziwacznych rozmów, był świadkiem cudacznych z punktu widzenia
rozumu zachowań. Jutro ich wszystkich odwiedzę tutaj, z daleka od domu. Przegarnę
dywan złotych liści z marmurowych płyt. Odcisnę ślad mojej samotnej obecności. Prawdopodobnie
znów będę jedyną żyjącą na ich grobach, choć co roku łudzę się, że spotkam tam
ich dzieci, wnuków, kuzynów. Zapominam, że wiara w życie po życiu urąga ich
inteligencji. I chyba pami ęci też.
Pięknie i pouczająco. Sama mam dzisiaj dzień pełen refleksji i wspomnień. Gdyby każdy z nas miał taką mądrość umierania, żylibyśmy o wiele spokojniej...Patrząc na te zdjęcia, to żal ,że nikt o tych ludziach nie pamięta. Byłam dzisiaj na cmenatrzu i tak się cieszę, że u nas cmentarze żyją, że żyje pamięć o naszych najbliższych. Setki zniczy, kwiatów, ludzi. Zamieściłam na swoim blogu kilka zdjęć.Jaki ogromny kontrast jest między moimi a Twoimi zdjęciami...Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńByłam, widziałam, ogromny kontrast... Daje do myślenia!
UsuńPiękny wpis.
OdpowiedzUsuńWieczny odpoczynek racz Jej dać Panie...
Piotrek! Jak miło cię gościć w ten pełen refleksji dzień. Ucałuj swoje dziewczyny!
UsuńPięknie napisane.
OdpowiedzUsuńWieczny odpoczynek racz Jej dać Panie...
piękne ii przejmujące ..
OdpowiedzUsuńŚlicznie napisane, jakoś tak zawsze potrafisz połączyć wzniosłość z brakiem zadęcia i normalnością. Mnie się podoba ten cmentarz u Ciebie. Być może chodzi o symetrię, która lubię. Ja lubię nasze święto, mimo że się uśmiałam z żartu który dostałam w sumie od koleżanki, to jednak jest to Święto Zmarłych.Moje dzieci nie mają żadnego dziadka, zawsze myślę o tym, jak by się cieszyli widząc moich smyków, mój Tata i mój-niepoznany Teść.Nigdy nie będzie relacji wnuk-dziadek. Strasznie mi przykro z tego powodu, ja tego nie miałam, moje dzieci nie będą miały, życie jest bardzo ubogie bez udziału tych naszych seniorów.Ale wracając do cmentarza-jeśli chciałabym podumać, wypłakać się i wyżalić-wolałabym to zrobić na takim cmentarzu jak pokazałaś niż na naszym.Chyba, ze u nas-w innym terminie. Podsumowując R.I.P. dla wszystkich, którzy odeszli.
OdpowiedzUsuńJaka tam ślepa, dostrzegasz więcej niż przeciętny człowiek:)Wszystko co "w" a to ważniejsze.
UsuńVice versa:)U mnie skończyła się chwila spokoju-faceci wrócili z wieczornego oglądania "wielkich świateł Mamusiu", "móóóstwo świeczek Mamusiu", "hajnie było, puścisz bajki?" a akurat zapuściłam sobie w ramach relaksu Smolika-no to fryty, koniec wolności:) Miłego wieczoru, czas na wspominkowe wino:)
UsuńTak zwane normalne życie upomina się o swoje prawa :) My Matki Blogerki. Ja zaraz też ide pizze robić :) Późno, to późno, ale każda pora jest dobra, a i na jutro będzie do podgrzania! :)
Usuńmogę tylko powiedzieć, że dla mnie trafienie na Twojego bloga to wielka lekcja. i dziękuję Ci za nią Kochana.
OdpowiedzUsuńPowinnaś pisać. Drukować. Pokazywać większej i większej ilości ludzi.
dziękuję, ze trafilam na Twojego bloga. dziekuje za wszystkie te madre slowa Kochana. Powinnas pisac do wiekszej publiki, wydawac, papierowo.
OdpowiedzUsuńNie rób mi tak! Siedzę i ryczę. Wzruszasz. Ciocia wzrusza. I wzruszają własne wspomnienia. Ale może dzisiejszy dzień to dobry dzień na parę łez?
OdpowiedzUsuńMyslę, że tak... myślę więcej, czasami trzeba płakać... to uwalnia, niesie ulgę, pozdrawiam Wiosenko w ten refleksyjny dzień.
UsuńWłaśnie wróciłam z cmentarza, jestem smutna w tym dniu, bo tyle wspomnień i tęsknot jest we mnie.
OdpowiedzUsuńTwój post bardzo mnie wzruszył, wywołał moje osobiste wspomnienia. W podobny sposób odchodziła moja mama. Zawsze była dla nas dzieci oparciem i nawet wtedy, gdy sama była cierpiąca dodawała nam otuchy.
Moje dzieci uczestniczyły w tym Jej odchodzeniu i chociaż trwało to tylko 3 miesiące to zmieniło ich spojrzenie na sprawę śmierci.
Trochę nieskładny ten mój komentarz, ale poruszyłaś moją delikatną strunę.
Ela, nie szkodzi... To taki dzień... Dziekuję za osobistą nutę. Jak widać wszystkie czujemy tak samo i mamy wiele podobnych doświadczeń...
UsuńJesteś bardzo mądrą kobietą.
OdpowiedzUsuń:) Sivka!
UsuńPięknie opowiedziałaś o śmierci i umieraniu,
OdpowiedzUsuńa decyzję zabrania Cioci do siebie na pewno podjęłaś słuszną.
Świeto Zmarlych uwazam za jedna z najpiekniejszych i najbardziej wartosciowych tradycji Polskich. Smuci mnie wielce,ze tradycja Hallowween zaczyna pomalu przyjmowac sie i w Polsce,ze 31 pazdziernika rownie czesto jak znicze, kupujemy dynie... w imie czego, przepraszam? Obudzilam sie dzis rano w Szocji,kraju, ktorym mieszkam od niemal 7. lat, i pomyslalam sobie: dzis data prawdziwie polska, historyczna,uswięcona tradycą, o ktorej pisal Miciewicz w Dziadach.Smutne, ze nikt z moich szkockich znajomych tego nie zrozumie, w szale zakupu sztucznych pająkow i wampirzych strojow. To piekne, by pamietac o zmarlych. To bardzo szlachetne i glebokie. I choc niemozliwoscia bylo, bym dzis odwiedzila groby bliskich, to takze nie kupilam dyni ani nie 'kolędowalam' z dzieckiem od domu do domu po slodycze. Mam nadzieję, ze nigdy nie zaprzestaniemy tego pieknego zwyczaju, jakim jest zapalanie swiatelek na grobach.
OdpowiedzUsuńJak dobrze, że "blogspot" to nie tylko nastolatki z dyniami, a miejsce, gdzie można posłuchać pięknych, mądrych i życiowych Historii, gdzie drugi Człowiek oznacza "być", a nie "mieć"... Jak zwykle DZIĘKUJĘ...
OdpowiedzUsuńP.S. My (tzn. Mój M. i ja) co roku odwiedzamy poznańską Cytadelę, miejsce wspólnego spoczynku ludzi wybitnych i tych całkiem zwyczajnych, żołnierzy polskich, radzieckich oraz żołnierzy wojsk alianckich. Są wśród nich mogiły, z których czas już dawno starł napisy i takie, na których całkiem niedawno zawieszono nowe, pamiątkowe tablice. Na każdej z nich - bez wyjątku - 1 listopada pojawia się światło znicza... Bo przecież "(...) Jeśli zapomnę o nich, Ty, Boże na niebie,. Zapomnij o mnie.
Dobranoc.
shoppanna
Kochana, wzruszyłas mnie niezmiernie, bo tez ze smutkiem dostrzegam przewage halloween nad naszą normalna polska tradycja. Ubrałaś w słowa to co czuję, dzięki!
OdpowiedzUsuńAll those leaves gives a special feeling.
OdpowiedzUsuńGreetings,
Filip
Because it`s a special day... Greetings :)
OdpowiedzUsuń@Przykro mi z powodu tego wspaniałego człowieka. A jeżeli chodzi o Danię to kraj sam w sobie bardzo klimatyczny i myślę że warty zobaczenia, dlatego polecam i zapraszam kiedyś ;) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńPopłakałam się. Pół roku temu odszedł mój dziadek. Człowiek pokorny, miły i zawsze uśmiechnięty. Zastąpił mi ojca. Był dla mnie całym światem. Jednak wewnętrznie czuję, że gdzieś tam u góry jest mu dobrze. Tęsknię za nim, każdej nocy przed snem płaczę przywołując wspomnienia z nim związane. Tęsknię za tymi mądrymi oczami i jego radami.
OdpowiedzUsuńDla mnie mój dziadek był taką osobą, jaką dla twojego syna była twoja ciocia. Te osoby ukształtowały nas od najmłodszych lat i wyrobiły w nas wiele cech. Dziękuję za ten wpis. Bardzo mi pomógł uświadomić sobie w o wiele większym stopniu jaką wartość wnoszą do naszego życia starsi ludzie i jak wiele możemy się od nich nauczyć. To niby oczywiste fakty, ale często się o nich zapomina. Jeszcze raz dziękuję.
Podziwiam za pomysł i odwagę przelania swoich myśli w słowa pisane na tak trudny temat...!
OdpowiedzUsuńgreat post kisses
OdpowiedzUsuńAgnieszko - PIĘKNIE!!!
OdpowiedzUsuńyou it's halloween in Chinese culture also..the november month!!!..and you post remind me how I should cherish what i have..cus you know NYC have been hit with hurricane sandy lately..and All my friend is kind of frustrate and sad:((( hope everything will be better later:)
OdpowiedzUsuńPrawie się rozkleiłam. Widzę, ze nie tylko ja. Bardzo piękny i mądry wpis.
OdpowiedzUsuńPrawie się rozkleiłam. Widzę, że nie tylko ja. Bardzo piękny i mądry wpis.
OdpowiedzUsuńcudowne słowa, tekst.. WSZYSTKO! <3
OdpowiedzUsuńAguś Kochana przepraszam, że opuściłam kilka Twoich postów, ale zarówno przed 1 listopada jak i w tym dniu nie miałam głowy do blogowania i komentowania....w ogóle Jestem poza wszystkim ...tonę we wspomnieniach niejednokrotnie ze łzami w oczach ...tak wiele bliskich mi osób już nie ma.:((((
OdpowiedzUsuńJa nie kupuję dyń i nie świętuję...Dla mnie zawsze będzie to czas który poświęcam swoim bliskim którzy odeszli, nie tylko odwiedzając groby, ale także oglądając zdjęcia i rozmawiając... wspominam te najcenniejsze chwile...bardzo mi brakuje mojej babci, chrzestnej Matki której nie mogłam poznac, chrzestnego który nie mógł byc ze mną w najszczęśliwszym Dniu mojego życia ....cieszę się że Rodziców mam jeszcze oboje, ale niestety teściów już nie .....:*
Dzisiaj też jeszcze nie specjalnie u mnie nastrój na blogowanie, dlatego też bardzo Cię przepraszam, oczywiście Jestem i czytam każdy post z wielkim zaangażowaniem ...dzisiejszym przeszłaś samą siebie, a mnie łzy płynęły strugami ....strasznie się wzruszyłam :(((
Pamiętam jak to było kiedy towarzyszyłam swojej babci(mama mojej mamy)w ostatnich godzinach życia( miałam 26 lat )pierwszy raz byłąm tak blisko z człowiekiem który kończy swoją ziemską drogę ....strasznie to przeżyłam ....nie chciałam żeby umierała, byłam jej ukochaną wnusią...bardzo mi jej brakuje ...kończę bo właśnie ryczę .......:((((((
O tak o śmierci można mówić bardzo dużo...W naszej rodzinie śmierć gościła bardzo często nie szczędząc młodych i zdrowych, może dlatego że rodzina jest duża.Każda śmierć jest smutna ale ta nagła i często tak nie potrzebna jest najgorsza.Masz rację że dzieci trzeba oswajać ze śmiercią i z cierpieniem.Jakoś taki smutny ten komentarz:((Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńReniu, bo i dzień taki smutny, zadumany... Pozdrawiam serdecznie!
UsuńDroga Beti, nie przepraszaj mnie. Przecież mnie znasz. Nie jestem blogerką, która sciśle odnotowuje każdą wizytę i bloguje na zasadzie "wizyta za wizytę, komentarz za komentarz". Wiem, ze są dni, kiedy akurat nie to nam w głowie. Sama czasami popełniam grzech zaniedbania wobec niektórych blogerek, które bardzo lubie czytać. Później tak jak ty - nadrabiam, czytam, rozmyślam... Czasem zaś jestem na bieżąco, obecna lecz milcząca. Bo nie jest to akurat mój dobry moment na dawanie komentarzy. Niektóre z was zostawiam sobie "na deser", bo lubię powoli smakować wasze mądre wpisy i piękne zdjęcia. Myślę, że my, dziewczyny, które podobnie czujemy nie musimy dbać o blogerskie "savoir-vivre", naważniejsze , że jesteśmy względem siebie autentyczne i życzliwe. Sciskam cię mocno w ten dzień zadumy. Swemu synowi też wpajam, że to pamięć o bliskich w ten dzień jest najważniejsza, a niekoniecznie na siłę kopiowanie zachodnich wzorów i "kolendowanie" z dyniami. Na wszystko w zyciu powinna być odpowiednia pora. Buziaki!
OdpowiedzUsuńma mere s est suicidee en 89...
OdpowiedzUsuńcourage et pensee a tes morts...
C`est vrai, ce jour la on pense beaucoup aux nos proches qui sont déjà partis...
OdpowiedzUsuńpopłakałam się :(
OdpowiedzUsuńDziękuję, że tak napisałaś.
OdpowiedzUsuńTe Twoje posty, zawsze tak poruszające i głębokie..
OdpowiedzUsuńwzruszyłam się..
OdpowiedzUsuńJestem, czytam, zaglądam...
OdpowiedzUsuńPamiętam jak moja polonistka, kiedy oznajmiłam że lubię święto Wszystkich Świętych, powiedziała mi
- do czasu kiedy nie będziesz stała nad grobem rodziców... hmm i fakt teraz nie lubię ale głownie tego blichtru przepychanek i chęci pokazania się przed sąsiadem... Dla mnie mogiła rodziców jest nadal kompletną abstrakcją, a spoglądające na mnie ich twarze snem.... pamiętam ich inaczej, choć przez to wszystko przebijają obrazki z dnia ich śmierci i ta cholerna tęsknota niczym nieukojona... i żal wydaje mi się iż coraz większy być może dlatego że więcej mogę im pokazać. Wiem że są blisko, ale tak wirtualnie a ja tęsnię za realem....
Ściskam mocno Aguś :*
Aga ja mamie próbowałam weprzeć że wyzdrowieje, jej sobie nie wiem, może powtarzając bezprzerwy swoją teorię chciałam by stała się rzeczywistością, patrzyłam jak gaśnie, uciekałam od tego wierząc że mamy jeszcze czas, miało być pół roku. Kiedy zawołała mnie na poważną rozmowę nie chciałam słuchać, powiedziała mi wtedy - Ania proszę Cię nie pieprz- pierwszy i ostatni raz usłyszałam przekleńswo z jej ust... potem, że boli, potem morfina, i że już lepiej, bym poczytała, poszłam na górę po książkę.... i nie zdążyłam się porzegnać... długo nie mogłam płakać... dwa tygodnie później było Boże Narodzenie... najbardziej bałam się świąt bez niej... w tym roku nie bedzie też taty, jest Julka.
OdpowiedzUsuńSzybko ci przyszło dorosnąć Aniu, dramatycznie szybko... Ponoć dorastamy tak naprawdę wtedy, gdy rodzice odchodza. Dopoki są , chocbysmy mieli nie wiem ile lat - ciągle jestesmy dziećmi. Sciskam cie mocno i dziękuję...
OdpowiedzUsuńDzięki, Aguś dodajesz mi otuchy bo jakoś mi teraz strasznie źle, mam wrażenie że dopiero teraz pozwoliłam sobie na żałobę, tak, po tylu latach... Na początku przyjęłam do wiadomości, ubrałam się w pozę, zakasałam rękawy i trwałam... nagle z dnia na dzień zostałam sama z nikłą wiedzą, tą tajemną, o wielu wielu rzeczach, z pomocą przyszedł internet-czym uniknęłam pytań, wielu np jak ukisić żur, co zrobić żeby wywabić plamę, jak przechować cebule kwiatów itd... ale z czasem coraz bardziej mi jej brak, pojawiają sie pytania bez odpowiedzi, np o przebieg ciąż, o porody, fakt mówiła o tym wielokrotnie, ale w taki specjalny sposób, bez bólu :) nie wiem jak robiła pewną sałatkę, mi wychodzi inaczej... wiem że nikt i nic mi jej nigdy nie zastąpi i pomimo posiadania rodziny, czuję się bardzo bardzo samotna....mam kochane psióły podajace mi chusteczki, klepiące po ramieniu, dające kopa w dupe, martwiącą się o mnie ciągle mamę jednej z nich-dająca mi otuchę i dużo ciepełka... ale mam takie chwile że jestem wściekła...
UsuńGdy tak ciebie słucham moja droga, wyobrażam, ale tylko wyobrażam co czujesz! jednoczesnie pojawia sie lęk, że nie zdążę pobyć ze swoimi rodzicami tyle ile bym chciała, że jest coraz mniej czasu... dlatego tak bardzo chcę wrócic niedługo do Polski. dla nich... celebrowac ten czas, który nam zostal. Wiem, mogliby przyjechac do mnie, przyjeżdżają na trochę, ale nie są to proste rozwiązania... starych drzew sie nie przesadza... po miesiącu chca uciekac - do swego psa, kurek, sąsiadek, do swego... życia. Zaplanowałam powrót na 2015. czy mi sie uda pogodzić wszystko i osiągnąć cel? oby! Dla ciebie zyczę siły bys przezyła swoja żałobę, rozliczyła z bólem i mogła iść przez zycie bez tego strasznego obciążenia, sciskam
Usuńmowic,wspominac,pisac,czytac o smierci nie lubie...niedawno odszedl moj naj najukochanszy dziadek i nie akceptuje tego.w mojej glowie on nie umarl,tylko wyszedl gdzies...na zawsze.chodzi gdzies po swiecie wsrod ludzi,z dala ode mnie - tylko taka wizja daje mi otuchy..
OdpowiedzUsuńmimo wszystko piekny post,przeczytalam do konca !
Piekna i wzruszajaca historia. Troche mi smutno, ze w obecnym swiecie zaczyna brakowac miejsca dla starosci i choroby.
OdpowiedzUsuńPrzez nowoczesne standardy zostaliśmy pozbawieni tych spotkań i rozmów międzypokoleniowych. To błąd. Wzruszający tekst.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Błąd, który sie kiedyś na nas zemści. Często w historii swiata ludzkość padała ofiarą swoich krótkozwrocznych, bezmyślnych poczynań w imię źle zrozumianego postępu. Miłej niedzieli.
OdpowiedzUsuńlubię jak piszesz!
OdpowiedzUsuńMój brat zawsze mi wypominał, że nie mam żadnych znajomych w moim wieku, że nigdy nigdzie nie wychodzę, że jestem dziwna, bo nadal imprezy i dyskoteki są mi obce, a mam przecież jedynie 22 lata.
OdpowiedzUsuńA ja zawsze wolałam odwiedzać z mamą Babcię, pić z nią kawę, pomagadać z Dziadkowi, rozmawiać z nim, żartować. On - choć bardzo prosty człowiek - zawsze ma mi do powiedzenia coś ciekawego, coś co sprawi, że przemyślę, albo, że się uśmiechnę. Zawsze mnie wspierał i bronił. I zawsze będzie.
Teraz, jak wróciła druga babcia ze Stanów większość czasu spędzam z nią. To dzięki niej nauczyłam się dbać o porządek (choć mówią, że przesadnie), piec pyszną szarlotkę i podchodzić indywidualnie do każdego człowieka. To właśnie ona nauczyła mnie, że każda rozmowa z człowiekiem wymaga odwagi i zrozumienia. To ona nauczyła mnie nie oceniać pochopnie i w żadnym wypadku nie osądzać ludzi i ich czynów.
Moja osobowość i to, jaka się dzisiaj objawiam w dużej mierze zostało ukształtowane przez dwie babcie i dziadka :)
Hannah Arendt w "Korespondencji" pisała do Martina Heideggera: "Po śmierci będę Cię kochać jeszcze bardziej". No właśnie - śmierć nie rozdziela. Śmierć potrafi jeszcze bardziej połączyć i scalić. Śmierć to spotkanie z Żywym Bogiem, na które niezmiernie, nieustannie i bardzo niecierpliwie czekam...
Na tę chorobę jesteśmy chorzy wszyscy. I trzeba się z tym pogodzić.
Piękny tekst i zdjęcia :)
zostało jeszcze trochę tej pizzy? :)
To w dużej mierze właśnie najwięcej dziadkowie mają wpływ na to jacy jesteśmy. Pieknie Madziu napisane, pizzy nie zostało, ale ile roboty ją zrobić :) zanim przyjedziesz, będzie juz na stole tylko po drożdże trzeba do sklepu sckoczyć :) Buźka!
OdpowiedzUsuńAha, zapomniałam dodać, że masz naprzwdę wspaniałe babcie :) Pozdrów je ode mnie i dziadzia oczywiście też.
OdpowiedzUsuńTaaak! Obie sa niesamowite.
OdpowiedzUsuńRodziny się nie wybiera, ale nasza jest niesamowita w całej okazałości. Tyle indywidualności i różnorodności. Każdy jest inny i każdy w pewien sposób inspiruje.
Dzięki za pozdrowienia :) pozdrawiam chłopaków! ;)
To ja wpadnę na tą pizzę! Drożdże może przywiozę z Polski! :)
My z kolei zapraszamy do Warszawy na ryż zapiekany z jabłkami i cynamonem :)
Buziaki!
ooo, też nie pogardzę! Narobiłaś mi apetytu! :)
UsuńCiocia miała dużo dobroci w sercu...... była dla mnie oparciem w trudnych chwilach.......
OdpowiedzUsuńa poza tym miała ogród pełen tulipanów, ciasteczka schowane w szufladzie,którymi zawsze częstowała ..... gotowała pyszne zacierki na mleku.....
Brakuje mi jej.
Spoczywaj w pokoju .
B.
Rzeczywiście, przypomniałas mi teraz, że w maju wszystkie dzieci przychodziły ze wsi i każde prosilo o jednego tulipana na dzień matki dla swoich mam... i smak kruchych ciasteczek mi przypomniałaś! Dziękuję :)
OdpowiedzUsuńOcieram oczy, a łzy wciąz mi płyną... ale wiem z pewnością, że nie o śmierć tu chodzi, tylko o miłość głęboką, prawdziwą, najczystszą. Dopiero wtedy można mówić o śmierci pogodnie. Wszystko co napiszę po Twoich slowach bedzie banalem. Obejmuje Cie w milczeniu.
OdpowiedzUsuńgreat post kisses
OdpowiedzUsuńGreat post & pics <3
OdpowiedzUsuńhttp://rakhshanda-chamberofbeauty.blogspot.in/
Dziękuję za komentarz.Mam tak samo:)
OdpowiedzUsuńNie wiem bo jestem jeszcze młoda ale wydaje mi się iż najgorsza to długa śmierć. Taka o której wiem, że przyjdzie i czekamy na nią.
OdpowiedzUsuń... nic tylko ryczeć ;'/ Wspaniale, jest oswajać śmierć ale tylko wtedy gdy nie chodzi o nasze życie i naszą walkę lub pogodzenie się ze nadchodzącą nienaturalnie szybko śmiercią . Więcej nie jestem w stanie napisać za bardzo się rozkleiłam. ;(
OdpowiedzUsuńloving this look ;)
OdpowiedzUsuńxo SideSmile,
Ashley
SideSmile Style
Dziękuję Ci za tego posta.....
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam z - jak kuriozalnie to brzmi - przyjemnością.
Forma i treść.
W ciągu roku straciłem ojca, a potem matkę. Sam też byłem jedną nogą na tamtym świecie. Ale lubię cmentarze, bo to doskonały kawał historii.
OdpowiedzUsuńA tu link do reszty zdjęć z mojego dzisiejszego postu: https://picasaweb.google.com/104984299575267883638/CmentarzPrawosAwnyWSosnowcu?authuser=0&authkey=Gv1sRgCP2Nx_en-PKqKQ&feat=directlink
Ponoc dorastamy dopiero tak naprawde, gdy nasi rodzice odchodza... ja ciagle mam jeszcze do kogo wracac i blogoslawie kazdy dzien ich zycia, by trwal, trwal nieustanie.... i mam swiadomosc, ze coraz mniej wspolnego czasu nam zostalo... Z powodow, o ktorych piszesz - uwielbiam cmentarze, to dla mnie jak swiatynia dumania i skarbnica dawnych czasow, losow... Lece obejrzec twoje zdjecia. Zyje na pograniczu kultur katolicyzmu i prawoslawia, ma to swoj emocjonalny wydzwiek, pewna egzotyke. Prawoslawne cmentarze to u nas codziennosc. Pozdrawim!
UsuńTak naprawdę to ciężko mi z tego powodu, że miałem toksycznych rodziców, ale żyłem nadzieją, że kiedyś to się zmieni, kiedyś dostrzegą to i... Teraz to już niemożliwe.
UsuńA propos cmentarzy, jeszcze jeden: https://picasaweb.google.com/104984299575267883638/KirkutBiaAPrudnicka?authuser=0&authkey=Gv1sRgCJaOmMmd9su4ogE&feat=directlink
Ja wierze w tzw. "ciag dalszy" dlatego mysle, ze wiele zrozumieli z innej perspektywy...
UsuńSmutno ale prawdziwie. Dobrze, ze przypomnialas ten tekst.Joanna-Jo
OdpowiedzUsuńPięknie napisałaś...
OdpowiedzUsuńTylko Ty mogłaś napisać tak poruszający i piękny tekst. Kocham Cię za tą wrażliwość, talent i CZŁOWIECZEŃSTWO! Kapiące łzy zacierają litery.....
OdpowiedzUsuńZnalazłam swój komentarz z 2 listopada 2012 roku godz. 4.24.
OdpowiedzUsuńWięc tylko go powtórzę:
Agnieszko - PIĘKNIE.
Znalazłam swój komentarz z 2 listopada 2012 roku godz. 4.24.
OdpowiedzUsuńWięc tylko go powtórzę:
Agnieszko - PIĘKNIE.
:)
UsuńAgnieszko, to że się wzruszylam to oczywiste...
OdpowiedzUsuńNie potrafię więcej napisać. Bezsenne noce i lęk są ze mna nieustannie.
Czekam na wiosnę w sercu...
Basiu, dopóki nadzieja.... niech trwa w sercu... coż więcej moge mądrego powiedzieć wobec ogromu cierpienia. Przytulam...
Usuń