Obserwatorzy

Dom przy ulicy Hiszpańskiej.


Dom przy Rue d`Espagne 17 był niezwykłym domem. Rozciągliwy jak z gumy. Przyjazny jak gospodarka odpadami. Pełny po brzegi. Zamieszkały od piwnicy po strych. Przez dom przewijali się ludzie. Bezustannie, choć na krótko. Na ulicy Hiszpańskiej mieszkali głównie Polacy. Nie zmieniał się jedynie Abimbola, sudański zaklinacz deszczu z plemienia Lotuko, mieszkający na parterze, jak również zapach zupy wydobywający się z jego mieszkania nocą. Abimbola od lat był bezrobotny i mógł sobie na nocne gotowanie pozwolić. Odsypiał w dzień, gdy Polacy pracowali, a dom dźwięczał niezmąconą ciszą. On skarżył się na nocne hałasy, a oni na smród jego gotowania. On był wieczny, oni ulotni. Przychodzili, odchodzili. Po miesiącu przywykali do zapachu afrykańskich potraw. On zamykał uszy, oczy, mózg na kłódkę podczas ich sobotnich libacji.
Mógłby napisać niezłą historię tego domu, gdyby tylko pisać umiał. A tak jedynie odfajkowywał kolejne, dziwne kreski na ścianie...
Mieszkańcy domu zgodnie dzielili się sprzątaniem obskurnej klatki schodowej i toalety. Nawet ściany odmalowali na własny koszt za przyniesioną z budowy farbą. Co prawda wściekłym fioletem, ale tylko taki kolor udało im się załatwić i grzechem byłoby wybrzydzać.
W kamienicy na ulicy Hiszpańskiej nawet karaluchy były wspólne. Abimbola  patrzył ze spokojem na desperackie próby wyplenienia robactwa każdego z kolejnych lokatorów. Ich entuzjazm trwał najwyżej kilka tygodni, po czym zaczynali trudną sztukę życia  z nimi w symbiozie.
Maria i Witold nie byli wyjątkiem. Zajmowali niewielki lokal na pierwszym piętrze niczym się nie różniący od pozostałych w tym domu. Po miesiącu zmagań z użyciem wszelkich chemicznych produktów, gdy zdawało sie że karalusza eksterminacja zakończona została sukcesem, nowe osobniki jak gdyby nigdy nic zaczynały przedostawać sie znanymi sobie kanałami przerzutu z sąsiednich, mniej zadbanych mieszkań. Dopóki w jawny sposób nie naruszały ludzkiej autonomii lokatorzy przymykali na nie oko. Ale gdy któryś odważył sie pod osłoną nocy zdobyć policzek Marii, ta z obrzydzeniem wypowiadała im krwawą kapciową krucjatę aż do ostatniego biegającego pancernika. Witold z większym spokojem podchodził do problemu, tłumacząc Marii, że nie ten robak  co ty go kapciem, ale ten co on ciebie...
Karaluchy nie były jedynym problemem lokatorów pierwszego piętra. Z jesienią mieszkanie zaczęło niebezpiecznie puchnąć.
Pierwszy przyjechał wujek Mietek, którego objęła redukcja etatów w Polsce. Ułożyli go na materacu pod oknem i zaczęli szukać pracy. Z ciotką Marylką nie było już tak łatwo. Miała swoje przyzwyczajenia i wymagania. Gdy Tereska z mężem, zanim wnieśli swoje toboły, zapytała Marię:”To co, zarobiliście już na audicę?” , ta zdusiła w gardle przekleństwo, bo właśnie kończyli spłacać długi. Nie mogła odmówić swojej historyczce z podstawówki, która mimo, że dawno przeszła na emeryturę, musiała pomagać dorosłym, bezrobotnym dzieciom. Później dojechała jeszcze jej najmłodsza córka „tylko na wakacje”.  Po skończonych żniwach dołączyła stryjenka spod Ciechanowca, bo co zimą w Polsce robić? Została przez następny rok. Czara goryczy przelała się w Marii i Witoldzie, gdy pewnego dnia zjawił się na progu następny lokator, z rodzinnej wsi Witolda z listem polecającym w dłoni. „A niech tam przycupnie jak jeż w kąciku, zanim nie znajdzie pracy. A was niech Bóg za tę pomocną rękę wynagrodzi” – pisała stara Maciejowa, która Witoldowi była jak rodzona matka. Nie było już wolnych kącików do przycupnięcia,ale Maciejowej Witold w życiu by nie odmówił! Ułożyli więc rzeczonego jeża w łączniku między kuchnią, a prysznicem. Dopóki nie znajdzie pracy.
A pracy było jak na lekarstwo...
Skoro z karaluchami można w symbiozie, to tym bardziej z ludźmi - łudziła się nieśmiało Maria. Podzielili się półkami nie tylko w lodówce, bo każdy z lokatorów miał inny koncept żywienia, oszczędzania i życia w ogóle. Czasami wybuchały konflikty. Ich zarzewiem bywał wyżarty po kryjomu garnek mielonych. Kłócili się i godzili, płakali i śmiali. Tęsknili. W miejscach publicznych popełniali ukradkiem czyny nierządne, zagrożone karą grzywny, bo w pokoju było tylko jedno łóżko. Łóżko było całkiem przyzwoitym meblem z demobilu, choć do spania nadawało się średnio. A jeszcze mniej do kochania. Na dźwięk jęczących sprężyn wyostrzały się zmysły w ciemnościach. Dziewięć par ciekawskich oczu i nastawionych na baczność uszu. Maria i Witold zastygali w półobrocie i już nie mogli usnąć do rana.
Po roku zaczęły się dziwy, jakich ten dom jeszcze nie oglądał. Pod drzwi zajechała limuzyna z numerami korpusu dyplomatycznego. To córka historyczki przeprowadzała się do lepszego świata. Zakochany w niej dyplomata pragnął by została jego żoną. Złośliwie szeptano po kątach, że stary i łysy. A ona odpysknęła zuchwale, że młodego i niezaradnego to ona już w Polsce miała! Stryjence powiesił się mąż z samotności. Jaki niewdzięczny! Sobie raz źle zrobił, a ona z tym wstydem do końca życia żyć będzie musiała. Pakowała graty, połykając łzy. Ciotka Marylka poczuła trzecią już młodość, tańcząc w każdy piątek do białego rana u Włocha na dyskotece. W końcu całkiem ją wywiało i ślad po niej zaginął. Nie zabrała nawet szczoteczki do zębów. Wujek Mietek... Tak, wujek Mietek, którego wszyscy lubili i łagodził wszelkie konflikty... który alkoholu do ust nie brał! Śmiertelnie potrącił go pijany kierowca. Najpierw zebrali wujka z asfaltu, a później zbierali w puszkę pod kościołem na transport tego co z wujka zostało. Mietek zawsze chciał wrócić do kraju.
Nieszczęsny „jeż” z polecenia starej Michałowej, ten to urządził się najlepiej! Poznał odpowiednich ludzi. Poszedł w nieruchomości czy inne interesa. Tego do końca nikt nie wiedział i wolał nie wiedzieć, ani tym bardziej głośno powtarzać. Tereska z mężem wreszcie otworzyli wymarzony interes kiełbasiany, bo byli z zawodu masarzami. A historyczka? Zmarła ze starości.
Maria z Witoldem opuścili żaluzje i usiedli przy stole. Jakoś ta niespodziewana samotność, za którą tęsknili mocno ich przygniotła. Nie było o czym rozmawiać przez kolejne noce. Dłoń już dłoni nie szukała, mimo, że nikt nie wsłuchiwał się w skrzypiące sprężyny łóżka. Jakoś ich to życie wypaliło. Sił starczyło tylko tyle, by pomóc sobie znieść bagaże i rozjechać się zgodnie każdy w swoją stronę. Patron nawet po klucz nie przyjechał, kazał zostawić u Abimboli na dole. Przywykł do tego, że się tak szybko zmieniają. Gdy drzwi zatrzasnęły się po Polakach, czarny człowiek odłożył na chwilę drewnianą chochlę. Odetchnął z ulgą. Beznamiętnie odznaczył następną kreskę na brudnej ścianie i na nowo pochylił się nad garnkiem mamrocząc coś pod nosem.
Abimbola. Afrykański zaklinacz deszczu z plemienia Lotuko. Sudański zaklinacz ludzi.




Komentarze

  1. Niesamowicie niesamowita jesteś i genialna do czytania :) Skąd Ty to wszystko wiesz w ogóle Aguś? Te historie wszystkie, takie życiowe i trójwymiarowe . Ściskam i pozdrawiam wiosennie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A już mi ktoś niedawno zadawał takie pytanie, wiesz? :) Sama nie wiem... Na pewno po części z autopsji, z opowieści innych, z podpatrywania ludzi (straszna podglądaczka jestem!), z książek. Najtrudniej mi usiąść i zacząć pisać, ale później to samo już się plecie... Sama jestem czasem zdziwiona kierunkiem jaki obiera nieraz moja opowieść:) Pozdrawiam cieplutko!

    OdpowiedzUsuń
  3. A mnie sie nie podoba .
    Znaczy opowieść jest ciekawie opowiedziana , niezłe pióro i wogole klimat i liryzm super ... Treść mi sie nie podoba .... Taki polski beznadzieizm, bieda i szaruga źycia ... Nasz towar handlowy - także w polskim kinie - no nie da sie oglądać ... Jasne w tym marazmie sporo ludzi żyje ... Ale często mam wrażenie ze na własne życzenie , bo sie nie opłaca ,nic nie zmieni i ... Nic sie nie robi by nie zmienić ... Tylko narzeka !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko, że niestety Aniu taki polski beznadzieizm też jest częścią polskiej emigracji i w imię poprawności i kreowania pozytywnych postaw współczesnego polaka Europejczyka nie zamierzam udawać, że go nie ma. Byłoby to z mojej strony wielka hipokryzją. Pisze o różnych wymiarach emigracji, która nie zawsze jest w kolorach tęczy. To ciekawe zjawisko pod każdym względem, również socjologicznym. Może nie miałas okazji zetknąć się z tego rodzaju emigracją. Ja - tak! Pochodze z biednego Podlasia (tzw Polska B), gdzie głównie bieda wygoniła ludzi za granicę, za chlebem. Emigracja "młodych, zdolnych, z dużych ośrodków" to dopiero następna fala, całkiem od niedawna. O moim miasteczku na Podlasiu powstało wiele filmów w telewizji polskiej, jak i belgijskiej, napisano wiele reportaży (np w neesweeku), powstało wiele prac naukowych. I nie moge udawać, że zjawisko emigracji "za chlebem" nie istnieje. Piszę o ludziach, którym sie powiodło, którzy wspaniale odnaleźli się we współczesnym świecie, ale nie moge pochylic się nad ludźmi, o których nie jest głośno. I oddac im hołd. Bo znam także takich, którym się najoględniej mówiąc nie powiodlo. Znam rozbite rodziny, znam tych "zeskrobywanych" z asfaltu, jakkolwiek to brzmi, znam dziewczyny, które nie tylko dochrapały się wysokich stanowisk, dzięki uporowi, inteligencji, szczęściu, otartym horyzontom, ale tez takie, które poszły w prostytucję, alkohol czy inne uzywki, znam syndrom dzieci "belgijskich".
      Może twoje doświadczenia emigracyjne sa inne, ale ja opowiadam o swoich. Bardzo przygnębiający wydźwięk ma to0 opowiadanie, to prawda. ale odzwierciedla jeszcze jedną prawdę o polskiej emigracji. Nie zamierzam się od niej odwracać,ani upiekszać rzeczywistości, by nas pieknie postrzegano. Piszę o losach ludzi: raz szczęśliwych, raz tragicznych, bo tacy jesteśmy. Ludzie zyja w tym maraźmie jak mówisz na "własne życzenie", czasem tak, czasem nie. Nieraz zabraknie odwagi, nieraz glupi los zrobi "kuku", niektorych z nich nikt, nigdy nie nauczył, że można żyć inaczej i można zmierzyć się ze swoimi marzeniami i sięgnąć po więcej. Są tacy, dla których Bruksela jest jedynym większym miastem jakie w swoim zyciu widzieli, bo nie byli nawet w Warszawie. Przyjedź Aniu na Podlasie to pokażę ci takie wsie, ciekawe jak długo starczyłoby ci optymizmu na ich miejscu.
      Mam o nich nie pisać?
      To TEŻ moi rodacy.
      To TEŻ ludzie. Muszę o nich też pisać. Nawet jeśli to takie przygnębiające. Buziole!

      Usuń
    2. Aguś zgadzam sie z Tobą , i znam Zamojskie wsie gdzie taki beznadzieizm panuje , tylko panienki idą studiować socjologię , a potem sie dziwią ze świat nie stanął otworem i albo jadą do Anglii na zmywak , OnE panie magister ,albo siedzą i narzekają .... I męża na budowę wysyłają .... A z euro które dostają budują nowe chałupy w których siedzą same ... Bo przecież odremontowany dom rodziców , gdzie mieszka mama , u której i tak sie całe dnie spędza , bo tato tez zapierdala na budowie ....

      Czy znam inną emigrację i owszem , dziewczyny które uczą sie szyc i otwierają małe retouche, albo wynajmują sie jako opiekunki do dzieci , czy starszych osób ... No tak , tylko trzeba sie nauczyć języków obcych , a nie siedzieć na tyłku i mówić że nic sie nie da .....
      Polacy są przedsiębiorczy , ja chcą to potrafią , Polska złota rączka jest tu bardzo w cenie ...
      Tylko trzeba chcieć .....
      Tylko jak chcieć jak sie siedzi i czeka aż ktoś mnie biednemu da .

      I jedyne filmy polskie , to głupawe odrealnione komedie albo filmy o tej polskiej beznadziei - patrz Filmu Smarzowskiego
      A gdzie cały środek ?!?!?!
      Pisz , bo piszesz od serca , ale ... Jak sama
      Wiesz to tylko kawałek rzeczywistości , i odruch serca , bo zamiast sie litować , trzeba motywować ,
      Nie dawać ryb , dać wędkę ....

      Usuń
    3. A złości mnie ten mental , bo sama pochodzę z bardzo biednej rodziny , Moj brat został w tej biedzie i beznadziei pod budką z piwem , z pretensjami do świata ze jest bieda ... Nie to ze był mądry zdolny tylko mu sie nie chciało szkoły kończyć , poszedł na łatwe pieniądze , bo 18 latkowi wydawało sie że własna kasa , kiepska to juz pana Boga za nogi złapał bo własna .... Tylko szybko sie kończy ...
      I mnie samej łatwo nie przyszło wyrwanie sie z tego , a jeszcze trudniej odnalezienie sie na emigracji w państwie tylu jezycznym , a ja nie znałam żadnego z nich ..... I można siedzieć i mówić ze jest cieżko , albo można coś z tym zrobić !

      Usuń
    4. Owszem znam i taki, które świetnie prosperują. przecież o takich też piszę, myslę, że czytałaś, np post: "Marzenia". Ale ten post jest akurat o innej części emigracji i nie można jej pominąć, bo jest to bardzo duża grupa. I nie o litość tu chodzi, ja po prostu subiektywnie rejestruje otaczająca mnie rzeczywistóść, Myślę, że z tymi językami obcymi to się duzo zmienia. Ludzie, którzy przyjeżdźaja teraz mają już tego świadomość, że bez języka ani rusz, nawet do sprzątania nie chca juz bez znajomości języka. Ale emigracja, ta sprzed dwudziestu lat, to ludzie zupełnie inni, ktorym system wyrządził wielka krzywdę utwierdzając i ch w świadomości, "że czy się stoi czy leży to i tak się należy" i podobnie z językami. Pamiętam jak sama kończyłam ogolniak i studia to cóz ja za języki znałam! jedynie rosyjski bardzo dobrze, nieźle niemiecki i byle jak angielski> Nie było jeszczxe tej świadomości, że języki otwierają drzwi na cały świat. To znaczy nieliczni ją tylko posiadali. Bardzo szybko zorientowałam się, że nauka języka to odpowiednia droga do zrealizowania swoich lanów i w ogóle, nauka, nauka, nauka. Ale byli tacy co pukali się w głowę, mówiąc: "Po co ci to?" i szli na imprezę do rana. Tak, że wiele w tym racji co mówisz, ale nie odmówię racji i sobie :) to bardzo zlozony problem. Ale badźmy realistami. jak przyjeźdźa taka starsza już pani, która nie tylko języka nie zna, ale w ogóle niewiele do szkoły chodziła, to nie ma szans, ze nagle zacznie uniwersytety studiować, szuka jak najszybciej pracy, byle jakiej bo w Polsce mąż chory/pijak/bezrobotny, bądź też jeszcze co innego... Temat rzeka!
      Ale to chyba dobrze świadczy o moim tekście, że wywoluje dyskusję :);) zartuję!
      kończę Anula, bo musze pracować, anie blogować :) buziole

      Usuń
    5. Tak , tylko ten mental na tej " mojej " zamojsZczyznie maja juz 30 - to latkowie .....
      Miłego dnia Aguś !

      Usuń
    6. a to jeszcze inna broszka! dla takich jestem bezlitosna, opowiem ci o takich parę ciekawostek jak się spotkamy, bo publicznie nie mogę ... :):):)

      Usuń
    7. To nie tylko polskie emigracyjne losy. Wiele narodowości emigruje tam, gdzie jak im się wydaje, znajdą swoje lepsze życie. Ja wyjechałam do Norwegii, Norwegowie jeszcze jeszcze nie tak niedawno masowo, z biedy wyjeżdżali do USA, mój syn mieszka w Irlandii w domu, który kupił od Irlandczyka, który wyjechał do Australii, w Bergen obserwuję różne losy ludzi z Chin, Somalii, Iraku, Turcji, Pakistanu, Holandii, Anglii...To nic złego, tak się po prostu dzieje. Przykre za to jest to, że chyba tylko Polacy postrzegają emigracje i emigrantów jako coś gorszego, niegodnego prawdziwego człowieka. Losy ludzkie są różne. Co nie znaczy, że jak inne od mojego, to gorsze.

      Usuń
    8. Zgadzam się z toba Różo całkowicie!

      Usuń
  4. ciekawy "reportaż".... i smutne ale jakże prawdziwe zakończenie..... i ten polski beznadzieizm.... niestety jest i w Polsce.... mieszkam od 1,5 roku na wsi i choc próbowałam znaleźć jakąś grupe ludzi z pasja to niestety nic z tego nie wyszło... każdy mówi a po co ci to? pytałam o świetlicę..... wies ma 8 km długości, ponad 300 mumerów i nie ma sie gdzie spotkać.... każdy we własnym domu z pilotem w ręce albo pod sklepem z piwem....
    beznadzieja.... nikomu jest NIC NIE POTRZEBNE....
    http://leptir-visanna6.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no właśnie, i mi właśnie o ten realizm chodzi, a nie o to by wystawić nam, Polakom piekną laurkę. nasze wady skupione jak w soczewce, O zaletach tez zdarzało mi się pisać :) Pozdrawiam :)

      Usuń
  5. Wszędzie dobrze gdzie nas nie ma
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. O właśnie! źwięźle, krótko i na temat! :) Pozdrawiam Antoni:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Coś niesamowicie wspaniałego! Czytałam z zapartym tchem. Czy gdzieś jeszcze można spotkać takich ofiarnych ludzi. Szkoda, że tak szybko "się wypalili"...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz Errato, otworzyłas mi szeroko oczy! dziękuję! Mimo, że sama napisałam ten tekst, to nie spojrzałam na tych dwojga w kontekście ofiarności... A tak należałoby spojrzeć. Ich ofiarność gdzieś tam umknęła bokiem, była taka mimochodem, oczywista... Zapłacili wysoką cenę. A mogliby przecież nikomu nie dać adresu, budować swoje małe szczęście w spokoju. Ale chyba w tamtych, emigracyjnych czasach pomaganie przychodzxiło bardziej naturalnie niż teraz rodakom ma obczyźnie. Jak pierwszy raz przyjechałam do Belgi 20 lat temu z legitymacja studencką to też trafiłam na takich ofiarnych Polaków i też tak przyjmowałam ludzi. Na szczęście moja historia nie miała takiego zakończenia jak tych dwojga... Ale wszystko mogło się przecież zdarzyć! dziękuję ci:)

      Usuń
  8. Świetnie napisane, bardzo mi się podoba :)
    Najpierw zerknęłam - ooooooo jaki długi tekst, a ja czasu nie mam
    ale wessałam :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Tekst na dłuższe i spokojniejsze poczytanie. Wrócę później:-)

    OdpowiedzUsuń
  10. Jak zwykle pięknie napisane i aż chce się czytać i czytać.....czekam na następne ciekawe artykuły :))) pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  11. Szacuneczek za ten tekst Agnieszko!!!
    Pełna uznania dla Ciebie jestem.

    OdpowiedzUsuń
  12. Dla mnie jest szokiem i zaskoczeniem. Wydawało mi się;że dla większości która wyjechała zaświeciło lepsze słońce;ale ten Twój tekst pokazuje;że czasem jest lepszy nawet ten czerstwy polski razowiec;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I choćby dlatego warto było to napisać! Pokazać ten wstydliwy aspekt emigracji, bo nie każdy, kto wyjechał z Polski - wraca bohaterem zkasa i furą:) Dzieki Mariusz!

      Usuń
  13. Czytam Agnieszko i czytam... codzienne życie tego domu przy ulicy hiszpańskiej, dość smutne....pięknie napisałaś...pozdrawiam...

    OdpowiedzUsuń
  14. Ach, jak Ty wspaniale piszesz! Soczyście, przejrzyście, obrazowo i tak bardzo ciepło! To piękny tekst uczciwie pokazujący cienie emigracji"byle się wyrwać za granicę!" Pozdrawiam!!! :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana Joasiu, piszę ciepło bo wyrosłam na takiej emigracji :) ściskam!

      Usuń
  15. Tekst pełen treści i daje duzo do myslenia. Ja nie mam doświadczeń związanych z emigracją i zawsze chetnie czytam tego rodzaju teksty.

    OdpowiedzUsuń
  16. I Ty twierdzisz, ze nie umiesz pisać? !!
    Ten tekst czyta się lekko, jest pełen emocji i zapachu afrykańskiej zupy. O takich domach, ich lokatorach można by pisać książki. Mnie Twój tekst przypomniał czytaną przed alty książkę "Hotel du Nord". Ten sam poetycki realizm.Pisz ile wlezie, poczytam z dziką rozkoszą :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz, że nie czytałam tej książki! sięgnę po nią, dzieki za takie uznanie! dałas mi motywacyjnego kopa! :)

      Usuń
  17. Aga, jestem pełna podziwu dla twojej determinacji, taka deklaracja " nowe posty w każdą środę i sobotę" podziwiam i chylę czoła.
    A Twój post jak zawsze pełen wartościowej treści. Nie znam życia na emigracji i tak sobie myśle, że chyba nie umiałabym być szczęśliwa z dala od języka polskiego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zawzięłam się, nie wiem na ile starczy mi determinacji :)

      Usuń
  18. Taka jest druga strona emigracji, jeden pójdzie w lewo, drugi w prawo, a te domy są pierwszym przystankiem przesiadkowym na nowej drodze. Mają swojego ducha który jest niezmienny...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo trafnie to ujales:"pierwszym przystankiem przesiadkowym", dziekuje!

      Usuń
  19. Ludzkie dzieje bywają smutne i pogmatwane. A z karaluchami i prusakami żyłam w " symbiozie " przez 5 lat w akademiku " na miasteczku" w Krakowie- w Babilonie:-). Takie to były osiemdziesiąte lata!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to stali bywalcy akademików:) przynajmniej kiedyś :) tez zetknęłam się z nimi po raz pierwszy w akadamiku:)

      Usuń
  20. Lubię czytać Twoje opowiadania:))trochę smutno ale coś w nas Polakach jest takiego pesymistycznego że na wszystko reagujemy a to się nie opłaca a to się nie da....:)))Pozdrawiam serdecznie:))

    OdpowiedzUsuń
  21. Agnieszko,
    świetnie piszesz! Kapitalne opowiadanie!
    Pomijam wszystkie dywagacje na temat emigrantów, bo całe życie mi upływa w Polsce i chyba tak już zostanie, zatem nie jestem kompetentna, żeby na temat naszych rodaków TAM zabierać głos, skupiłam się po prostu na czytaniu - świetne!

    OdpowiedzUsuń
  22. Losy ludzkie są przedziwne. Ja jestem daleka od oceny, czy bieda jest zawsze winą biednego. Znam wiele przypadków, że los obchodził się z ludźmi bardzo okrutnie. Kiedy widzę biedę, nigdy pochopnie nie oceniam ludzi. Każdemu noga może się podwinąć... Pozdrawiam Cię ciepło.

    OdpowiedzUsuń
  23. AGO na podstawie Twoich opowiadan powstałby niezły film , każdy odcinek o losie innego bohatera,,,,,,i jestem jeszcze ciekawa co robi jeż z polecenia starej Michałowej? znałam jednego jeża he, he..........spij dobrze kochana Basia

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Witam w moim świecie LA VIOLETTE. Mój blog nie ma aspiracji politycznych, społecznych, ani żadnych innych. Moja przestrzeń jest otwarta dla wszystkich, którzy kochają życie w każdym jego przejawie bez względu na poglądy i wszelkie inne kryteria. To strefa dobrej energii w sieci i dbam o to by tak zostało.

Będzie mi miło, jeśli zostaniesz na dłużej.
agaa2086@gmail.com

Popularne posty

Starsze posty

Pokaż więcej